środa, 31 grudnia 2014

Górnolotny

Zawsze marzyłem o lataniu. Sny przepełnione ucieczkami przed złymi, obcymi i niebezpiecznymi ludźmi budziły mnie łomotaniem zahartowanego serca. Trudno z przekonaniem stwierdzić, że jest większe niż zwykle, skoro ciało znów straciło kilogramy. Przyjmuję, że z każdym dniem moje serce musi się bardziej napracować. Wracając do przestrzeni wertykalnej, nie czuję się lotnikiem. Nawet pilotem trudno mi się czuć. Ostatnie miesiące pokazały, że jeden dzień potrafi zmienić trzepot skrzydeł w huśtanie się głowa w dół na linie przywiązanej nieco powyżej kostki lewej stopy. 

Piątek. To ten dzień spędza mi sen z powiek od prawie dwóch miesięcy. W piątki się odpoczywa, w piątek się odreagowuje. Piątek to dzień, w którym traci się pewność wszystkiego. Gdyby życie było piosenką kabaretową, pewnie powtórzyłbym za Kołaczkowską (genialna!), że ta wiadomość zepsuła mi weekend, ale nie można rzucić okiem na tę sprawę z równoczesnym jego przymrużeniem. Piątek wyostrzył zmysły, wykreślił wszystkie słowa z listy "marzenia" i wytatuował mi ogromne worki pod oczami. Strony medalu są jednak dwie, a nawet jest ich więcej. Wybieram między ważnym a ważniejszym, mniejszym a większym złem, małym i dużym, ale tak naprawdę to żaden wybór, kiedy na szali walczą o życie moje "chciałbym" i "muszę". Zwycięzca zabiera wszystko. Walka toczy się każdego dnia. Do odwołania. 

Zanim nadszedł piątek, rozpływałem się na kolejnych praktykach studenckich, których oddech wypchnął mnie na powierzchnie nieograniczonych możliwości mojego umysłu. Jeszcze nigdy dotąd nie czułem tak bardzo, że pasuję jak ulał. Nigdy wcześniej i...już nigdy potem. Powoli zacząłem się poddawać i nie wiem, w jakim miejscu znajduje się teraz moja motywacja. Nie wiem, jak głęboko leży cel. Znów się boję, ale to uczucie dzielę z tymi, którzy razem ze mną płakali, nie wierząc w spóźniony haloweenowy psikus od Pana Losu. Żadne z nich nie wyobraża sobie, że kolejny raz uratowało mi życie. Jestem absolutnie pewien tego, że jak źle by nie było, życie ma sens. Lepsza połowa mojego serca ostatnio mi powiedziała, że nie jestem biedny. Po prostu gonię za marzeniami, a to niesie ze sobą konsekwencje. Czy to możliwe, żeby ostatni tydzień grudnia obdarzył mnie słowami, na które czekałem cały rok?

Na dobre porzuciłem maszynki i żele do golenia. Ciało straciło cztery kreski, a grzywka jest nie w tym miejscu, w którym od zawsze była. Mam wrażenie, że bardziej lubię siebie. Przeżyłem niekrótka przygodę z zumbą, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że mimo wszystko jestem odważny, a jednocześnie nauczyła mnie pokory i otwartości. To samo mógłbym powiedzieć o cotygodniowym spinningu. Przewróciłem pokój do góry nogami, a zawartość zbyt małej szafy czeka na wymagającą selekcję potrzeb ludzi, których być może bardzo dobrze znam. 

Będzie mi potrzebny paszport, bo miłość do muzyki jest coraz większa. Nigdy nie byłem za granicą, więc może w końcu widoki z pocztówek zostaną realnie zawstydzone moim dziecięcym zachwytem. Moje dotychczasowe podróże ograniczają się do bieganiny wokół małej bomby, którą noszę codziennie pod czaszką. Jest w niej każdy, ale moje oczy dotykają niewielu. Pamiętam każdy powód. Bezpieczna przystań jest potrzebna od zaraz, mimo że zaścian(k)owi dręczyciele już za chwilę znikną na zawsze, a w ich miejsce kolejne dwie osoby co najmniej otrą się o rękaw mojego życia. Podróż trwa, ale na horyzoncie jest wyczuwalny spokój.

Za moment wszystko się może zmienić. Cztery ściany, dwie osoby, jedno łóżko. Prosiłem w tym roku Mikołaja w anonimowym liście: przywróć mi marzenia. Zupełnie znienacka, pogodzony z Panem Losem, kartki znów pokryły się słowami i próbami spełniania najskrytszych pragnień, które należą do bliskich. Straciłem moc realizowania wszystkiego "na już", ale będę uparcie dążył do bycia powodem wielu uśmiechów i tych kilku łez, które, spadając, są odbiciem zażyłości miedzy nami. 

Nasza przyjaźń, choć już nie w relacjach studencko-studenckich, wciąż wzrusza i nie pozwala nam bez siebie żyć. Zalewamy się łzami w tym samy czasie, śmiejemy się na raz i milczymy tego samego wieczoru. Nasza miłość przechodzi renesans, mimo że nie świętowaliśmy jeszcze drugiej rocznicy. Wypady na wieś stały się coraz śmielsze i szczersze. Dlaczego prawda w końcu miałaby nie wyjść na jaw? Pamiętają o mnie: najbardziej kulturalna blogerka z Bydgoszczy, którą uwielbiam, i najbardziej zazdrosna impreziara próbująca swoich sił w każdym zawodzie, choć to klub stoi jej wodą w płucach. I ona - prawdziwy cud. Pyskata i odważna dziewczyna, nie potrafiąca sklecić zdania złożonego, ale zwinna w pisaniu CV. Ta, która bez samochodu czuje się, jak bez dachu nad głową. W końcu ta, która, dzięki mojemu uporowi, uwierzyła, jak niegdyś ja, że uczucie zrodzone w Sieci nie jest gorsze.

Są!

Są również ci, których nie ma, ale oni nie wiedzą o tym, że są. Chociaż...czy na pewno? Byli, bo pamiętam każdą datę urodzin. Wracają w myślach, jak rzeczywistość, która dopiero ma nadejść, ale przecież ten uśmiech już był, a tamta łza dawno temu wyschła w promieniach słońca. 

Tracimy kogoś każdego dnia i z każdym dniem. 

Już nie chcę latać. Chcę pamiętać każde szaleństwo i każdą rozpacz.


środa, 17 września 2014

Słomiany wdowiec

Mam wrażenie, że gdybym napisał tęsknię, czułbym się gorzej, a co gorsza - rozkleiłbym się jak dziecko. Myślę, że tęsknota nie jest odpowiednim uczuciem, którym mógłbym Cię teraz z premedytacją obdarzyć, bo przecież to tylko tydzień - kolejne 7 dni w roku, których nie znoszę, bo, żeby móc je przeżyć, zacharowuję się w pracy, męczę organizm słodyczami, przez które robi mi się niedobrze, i zasypiam w momencie, gdy granat przechodzi w błękit. Byłoby to zdecydowanie nie na miejscu, ponieważ to Twój odpoczynek, w którym nie chcę robić miejsca na moje zmienne nastroje. Relaks, którego nigdy nie miałem i do którego nigdy się nie przyzwyczaję. Nasze serca wiszą na cienkiej linie, biegnącej setki kilometrów przez Europę. Dzielą nas Niemcy i Francja, i kilka małych słów. Jestem silniejszy niż rok temu. Znów na Ciebie czekam.


niedziela, 7 września 2014

Celowo-I-Z-Premedytacją-Czyniąca-Zło

Rok temu wyjątkowo pięknym snem było ułożenie sobie życia w taki sposób, by spędzić w Miejscu, Do Którego Należę pełne 365 dni bez konieczności wyjazdów i powrotów do Miejsca, W Którym Nie Chcę Być. Dopiąłem swego, co czyni mnie człowiekiem lepiej zorganizowanym, nieustępliwym  i spełnionym. Każdy krok niesie jednak ze sobą konsekwencje - coraz trudniej chwytać dzień i dać się ponieść chwilom, których nie da się zapomnieć. Najważniejszą inspiracją, która namieszała mi w głowie ostatnimi czasy okazała się ta, którą zwą Celowo-I-Z-Premedytacją-Czyniąca-Zło. Pewnie do imienia Maleficent wróciłbym nieszybko, ale mój spokój legł w gruzach i tylko ono pozwala mi zrozumieć, co się dzieje.

Strach w pracy, powstający z martwych, jest dowodem agresywności i chciwości ludzi. Głupie żarty przybrały postać gróźb, tłuczonego szkła i uszkodzonego ciała. Nerwy, cisza, wzrok biegnący w kierunku drzwi, niesłychana wrażliwość na hałas - a wszystko to w imię chęci zysku... Taki jest obraz ludzi, którzy tworzą moją codzienność od ponad dwóch miesięcy. Człowiek jest nie tylko agresywny i chciwy. Człowiek jest również kłamcą i cechuje go nieuczciwość - to już obraz ludzi zza ściany, w których uwierzyłem po raz ostatni. Czasami się zastanawiam (a że jesień za pasem, to będzie takich chwil coraz więcej), dlaczego zamknąłem się w godzinach upływających wśród ludzi i miejsc, których nigdy nie chciałbym poznać. Bo mam do Was blisko; Bo chcę, żebyście zasłużenie odpoczęli; Bo lepszej oferty nie znajdę. Nie chciałbym usłyszeć od jednej z najbliższych osób, że czuje się odpowiedzialna za moje poświęcenie.

Dlaczego by więc nie znaleźć takich miejsc, do których będę zmierzał z niepohamowaną radością, jak wtedy, gdy płynęliśmy kajakiem wśród silnych fal na Wyspę Miłości (pamiętasz?!)? Dlaczego nie można by trafić na bezludną i dziką przestrzeń, w której celebrowalibyśmy każdą z chwil? I wreszcie...dlaczego by nie znaleźć takiego miejsca, do którego będę wracał z uśmiechem mimo deszczu?


piątek, 8 sierpnia 2014

Wakacje na wsi

Minęło kilka dni, w głowie przewinęło się mnóstwo myśli. Chciałem opowiedzieć wstydliwą historię pomylenia chłodnika litewskiego z barszczem ukraińskim, chociaż zajadam go nie od dziś. Miałem chęć pożalenia się na spędzenie namiastki urlopu w towarzystwie równolatków uzależnionych od nikotyny, alkoholu, środków odurzających i jedzenia. Obiecywałem sobie już nigdy nie wspominać o czasie...tymCZASEM najwięcej emocji przyniósł dom - pisany małą literą z powodu arktycznego chłodu, który jest charakterystyczny dla tej strefy. Wbrew pozorom do zimna można się przyzwyczaić, ale ostatnio nawet pytań zabrakło. Po dziewięćdziesięciu dniach spędzonych w mieście wieś przestała być ciekawa; wieś zapomniała; wieś ma swoje problemy (z pewnością bardziej istotne), więc nie chce mieć ich więcej. Po prostu wieś zaakceptowała obecność wschodzącego mieszczucha, bo na czas obiadu trzeba było uszykować cztery talerze, a nie trzy naczynia. Miastowy musiał oglądać ciszę i łzy, o nic nie pytając. Mimo że tego nie widać, dzieje się wiele. Jedna z gałęzi młodszego pokolenia jeszcze nigdy nie była tak blisko doświadczenia starszej generacji. Drugi raz sąd stanie się polem bitwy, bo pierwsze kłamstwo już zostało wyryte na papierze. Nieprawda, w którą da się uwierzyć, i zły zamiar, który już wkrótce się dopełni. 

Mały człowiek, dla którego miałem być najlepszym wujem na świecie, będzie mnie znał nie pod pseudonimem wuja Mateusz, ale N.N. Kredyt zaufania został odrzucony, więc pora uzbroić się w obojętność, żeby przez telefon płakała tylko jedna słuchawka. 

wtorek, 22 lipca 2014

547

Zbyt perfekcyjnie robię notatki i zmywam podłogi. Miewam wahania nastroju, wątpliwości i zbyt często myślę o tym, jak bardzo chciałbym cofnąć czas, mimo że na przepraszam jest już za późno. Wciąż nie mam czasu, a Ty nie ustępujesz ani na krok. Wciąż życzysz mi dobrego dnia i snów najlepszych pod Księżycem. Jestem niecierpliwy i czasami muszę pobyć tylko w swoim towarzystwie. Dookoła wciąż widzę kruchy lód, który próbujesz ukryć przede mną pod jasnozieloną trawą. Nieustannie czekasz. Pięćset czterdzieści siedem podziękowań to za mało, więc niecierpliwie czekam na kolejny dzień, który bezbłędnie odbije się w naszych twarzach. 


piątek, 18 lipca 2014

Ciała zawsze zbyt wiele

Na fonetyce języka polskiego, którą zdawałem kilkakrotnie ze względu na kapryśność wykładowcy (mimo solidnych wyników), pada od lat to samo zdanie. Bez wątpienia zapamiętam je do końca życia. Przydługa definicja mechanizmu powstawania ludzkiego głosu nosi w sobie znamienne słowa: człowiek to jedność duszy i ciała. Skoro nie przegrałem swojego wnętrza, pozostało mi zadbanie o to drugie - wbrew pozorom lżejsze. Wskaźnik BMI jest całkiem w normie, lecz, niestety, jestem wzrokowcem i dla mnie zawsze coś może wyglądać lepiej, tym bardziej ciało. Jako że lato 2014 zaskakuje faktem, że znów spać nie mogę - dzień dobry, panowie z wiertarkami, młotkami i kosiarkami od szóstejdzień dobry, słońce, od 7 do 19, to przed pracą jakikolwiek wysiłek fizyczny odpada. Dotyczy to również bariery w postaci potencjalnych slalomów na chodnikach oraz serii niechcianych zatrzymań przed przejściami dla pieszych. Pozostaje mi dbać o siebie po pracy, czyli w nocy. Nie jestem systematyczny, więc drugie bieganie pod rząd można uznać za malutki sukces. Na dodatek efekty czuję (jeszcze nie widzę) już teraz! Lepsze samopoczucie oraz bolące nogi towarzyszą mi od przedwczoraj. Oczywiście nie da się wszystkiego przewidzieć, zwłaszcza skutków ubocznych - nie mam już ani mililitra wody, zjadłem ostatnie kostki czekolady, a na dodatek (o, zgrozo!) znów nie mogę zasnąć. A wszystko po to, by uwierzyć w słowa, które okrążają moją głowę niczym Ziemia Słońce i żeby nie umrzeć przed czterdziestką - głęboki oddech zwątpienia. 

czwartek, 17 lipca 2014

Walka o duszę

Nie zaczarujesz mnie komplementami, że wygląd to nie wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć i ja mam świetny początek. Nie zdobędziesz mnie, mając w garści moje ego. Jezus Maria, gdzie ty byłeś przez ten cały czas? - moja niska samoocena podniosła się z kolan, ale tylko na chwilę. Jak bardzo nic o mnie nie wiesz, świadczy twoja pewność siebie o możliwości zmanipulowania mnie i zbliżenia się do mnie, dorzucając do tego dwie fajki spośród całej paczki z dala od kogokolwiek. 40 minut to nie półtora roku, więc nie możesz powiedzieć, że Ci się udało. Nie zagadasz mnie, ciągle mówiąc o mnie ani znajdując kilka cech wspólnych. Skąd wiesz, że wątpię? Skąd wiesz, że potrzebuję czegoś więcej? Skąd wiesz, jak wiele mam teraz? Odezwij się, jak już będziesz sam. Nie możesz mieć mnie, nie odbierając mi tego, co zwie się wszystkim. 

Cisza wygrała dawno temu. 



wtorek, 8 lipca 2014

Życie

Przewidywalność mojej pracy jest dokładnie taka sama jak to, że słońce wschodzi i zachodzi, a potem znowu wschodzi i (...) wschodzi. Wczorajszy późny wieczór miał być bardziej spokojny niż zwykle, bo na wiele minut deszcz, błyskawice i grzmoty zatamowały napływający ruch. Znalazło się jednak trzech śmiałków, którzy przerwali popołudniowo-wieczorną rutynę, wbiegając mokrzy od stóp do głów i nie mogący złapać oddechu, wołający o pomoc. Choć jest już ciszej, lżej i rzadziej w powietrzu, ja wciąż się zastanawiam, czy ich bieg i przemoczone ubrania oraz mój telefon uratowały nieznane nam życie. 

niedziela, 29 czerwca 2014

Panna Nikt

Jeszcze tydzień temu mógłbym ją scharakteryzować tak: pewna siebie, pyskata, obecna na każdym zdjęciu z każdej imprezy w każdym klubie, wyłudzająca ode mnie notatki od pierwszych zajęć pierwszego dnia, mistrzyni skręcania kostek, legitymująca się wyłącznie zwolnieniami lekarskimi, zagadująca mnie na śmierć, nie mająca problemów tylko z angielskim, mówiąca prawdę, chowająca swoje najgłębsze uczucia, twarda; ta, która wrzuciła mnie w tłum nieznanych mi ludzi na początku października i...od tego się zaczęło. Stojąc kilka dni temu przy kasie w supermarkecie, rozdzwonił się telefon. To Panna K., która, płacząc do słuchawki, wypowiedziała znamienne słowa: rzucam studia. Logopedia to nie jest moje miejsce. Nie wiem, co chcę robić w życiu. Nie dotrzymam obietnicy. Nie spędzimy kolejnych dwóch lat w jednej grupie. Przepraszam. (cisza) Wyjeżdżam do Anglii za niecały miesiąc

A ja przerywam, uspokajam, mistrzowsko próbuję udowodnić, że doskonale rozumiem i że nic się nie stało. Z jednej strony jest mi przykro, bo już nie raz pytałem ją, czy będzie walczyć do końca. Z drugiej strony - ja najlepiej wiem, jak to jest szukać siebie i swojego miejsca. 

Kiedy nasze szlaki powoli przestają rozciągać się gdzieś obok siebie, nagle się okazuje, że K. ma jakieś wnętrze, coś jednak czuje, przeżywa i jej zależy. Mimo że wiem, że sobie poradzi, martwię się, że wyjedzie i słuch po niej zaginie. 


piątek, 27 czerwca 2014

Nocą jest jaśniej

Albo dojdziemy do wniosku, że nie wystarcza nam już to, co jest najważniejsze, albo nasze serca wykrwawią się w tej samej sekundzie. Odrzucam alternatywę, w której jest miejsce na obojętny wzrok i chłód dłoni. Zawsze można również spaść ze ściany, zostawiając po sobie setki niebezpiecznych odłamków, które utkną na długie lata w poszewce wspólnej pamięci. Tylko dlaczego nocą, kiedy nikt mnie nie słyszy? Myślę do siebie, a za oknem znów blednie gęsta czerń. 

czwartek, 26 czerwca 2014

Nie ma czasu na potem

Zdarzyło się. Nie jedno i nie dwa. Czerwiec okazuje się miesiącem pękającej skorupki. Brzmi ładnie, ale chyba w moim przypadku można mówić o skorupie, której ani czołg, ani siłą... Krocząc niczym ideał po stronach przydługiej powieści, można się zatracić w ogromie komplementów napływających do uszu. Dodając do tego zaskakujący fakt otwarcia się na ludzi, ciesząc się razem z nimi ich sukcesami, faktem, że tworzymy grupę, że przed nami jeszcze lata współpracy i przebywania w swoim towarzystwie, jestem w stanie pomyśleć, że stał się cud. Zawsze jest nadzieja na to, że otrzymam tyle, ile sam dam. Nie muszę czekać na pierwszy krok. To jest tak oczywiste, że aż nie mogę wyjść z podziwu, że narodziło się to we mnie dopiero w tym miesiącu. Drastycznie zmniejszyłem dystans między sobą a pozornie obcymi mi ludźmi. Żałuję tylko, że nie zachowałem równowagi wobec tych, których kocham, podziwiam i którzy we mnie wierzą. Coś zamroziłem, Coś chciałem zatrzymać, Coś zaniedbałem. Wciąż się potykam, zapominam, odkładam na potem. Dalej będę to robił, bo czas można podzielić tylko niesprawiedliwie. Nie mam wątpliwości, że szczęście, nie tylko moje, jest tym, co pozwala mi zaczynać wciąż od nowa, ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie moje chwile słabości. Im starszy jestem, tym bardziej rozglądam się dookoła siebie, ale mimo to wciąż trzymam stronę cioci Róży, która zwykła mawiać, że zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy byli nieśmiertelni


poniedziałek, 16 czerwca 2014

Uprzedzenie i duma

Niełatwo odnaleźć się w gronie osób, które znają się od podszewki i od wielu lat. Moja ułomna natura podpowiada tylko, żeby stanąć z boku i milczeć, bo brak akceptacji boli, a na nią trudno jest zapracować. A potem niezwykle łatwo jest zrezygnować z cotygodniowych spotkań. Jeszcze łatwiej o uprzedzenie na podstawie zachowania w ciągu czterech godzin w tygodniu. Połączyła nas muzyka. Jedni dążą do perfekcji, inni starają się być coraz lepszą wersją samego siebie. Należę do osób z drugiej grupy. Nagle wyjeżdżamy, zmieniamy scenografię naszego spotkania. Stajemy na ogromnej scenie, przed światłem, które nas oślepia i okazuje się, że głos drży każdemu tak samo. Słyszymy wypowiedzianą przez mikrofon nazwę, pod którą się kryjemy, i nagle wszyscy klaszczą w takim samym rytmie, krzyczą z takim samym entuzjazmem, a serca przyspieszają, też wszystkie, wszyscy radują się ze wszystkimi. Weekend w Gdańsku to nie tylko niespodziewana opalenizna i podwójne srebro. Nie dla mnie.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Piękny koniec

Wiktoria: Proszę! To dla pana!



Tomek: A jaki jest pana ulubiony kolor????
M: Zielony, oczywiście.



Krystian: Pani zobaczy! To jest mój student.


środa, 7 maja 2014

Interpersonalny cud

Ona jest szalonym kierowcą.
On jest nieśmiałym spacerowiczem.
Ona nie ma czasu.
On ma zbyt mało czasu.
Ona drze gardło przy obcych ludziach.
On zdziera gardło przy nieznanych znajomych.
Ona wychodzi z domu, żeby być sobą.
On uwielbia patrzeć przez okno.
Ona kocha młodsze rodzeństwo.
On wychodzi z domu, żeby być sobą.
Ona ma skomplikowane życie.
On nie mówi o sobie i swoich troskach.
Ona jest zamknięta w sobie.
On rzadko otwiera się na innych.

Spotkali się przypadkiem.

Ona zrozumiała jego ciszę.
On zrozumiał jej bezpośredniość.
Ona rozumie go.
On rozumie ją.
Ona bierze narkotyki.
On jest homoseksualistą.

Oboje mają małe i wielkie marzenia.
Ich spotkanie trwa.
Poznałem ich na nowo.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Where is my mind?

Nie poznałem najdroższego Przyjaciela w parkowej alejce.

Przypadkowe porównanie wysunęło przed szereg pewną stałą - gdybym był zajętą sakramentem kobietą, kalendarzyk małżeński rumieniłby się jak jabłko w pełnym słońcu - to mój trzeci, niezwykle płodny, kwiecień.

Właśnie wskakuję do łóżka ze zdaniem ponad trzydziestu osób i z wyjątkowo apetycznym grekiem.

Czego można chcieć więcej, mając w głowie wszystko?


Najgorszy przykład

Ona by powiedziała, żebym nie przesadzał, bo ludzie mają większe problemy, a ja po prostu zaspałem na zajęcia pierwszy raz w tym semestrze (bo w poprzednim byłem w tym mistrzem) i jestem na siebie zły. Nie aż tak, żeby odmówić sobie codziennej dawki glukozy schowanej pod sreberkiem, ale jednak. W tym, jakże zmiennym nastroju, stwierdzam, że jednak nadciągają gradowe chmury, symbolizujące kolejne dni maja, które wyznaczają końcową datę zrobienia: tego, tego, tego, (...) tego. Jak napisałem na początku (i podkreślałem to już kilkakrotnie), osoba rodzicielki to bardzo specyficzna postać w życiu człowieka. W moim - nawet za bardzo. Przez pięćdziesiąt osiem dni rozmawiam przez telefon z uśmiechniętą, poirytowaną, zapracowaną kobietą; przyjeżdżam na dwa dni po dwóch miesiącach nieobecności i tym razem nie rozmawiam, a widzę jeszcze bardziej zapracowaną kobietę; kobietę, która oczekuje, rzuca na barki, nie pyta, nie jest ciekawa, ale ma pretensje. Czy naprawdę nieswoja marynarka i torba podróżna mogą stanowić pretekst do tego, żeby śmiertelnie się obrazić na czas, kiedy jestem w domu? Wyjechałem z płynem do naczyń na ręku.

Drugi przykład to Pani Matka. Spotkałem ją w szkole, kiedy przeszkodziłem w próbie charakterystyki Ani Shirley. Żeby nie wywołać złości zabraniem czasu i żeby uzyskać zamierzony cel, przedstawiłem się i powiedziałem szczerze, po co tu jestem i o co proszę. Kiedy uczniowie zaczęli pisać, Pani Matka rozpoczęła się nieudolnie krzątać, coby nie za bardzo młodszy d niej student myślał, że Pani Matka ma plan na siebie, na lekcję i na tę kilkunastoletnią młodzież.

(szept)

Wie pan, ta filologia z tą logopedią to się świetnie uzupełniają. Ja sama skończyłam filologię polską i zamierzałam iść na podyplomówkę, ale chyba już nie...sam pan wie, jak to jest przy dwójce dzieci.

(a w głowie: No ale skąd ja mam to wiedzieć, jak to jest mieć dzieci i to całą dwójkę?? I w ogóle weź przestań zrzucać, kobieto, na dzieci, że są ograniczeniem. Jakbyś chciała, to byś poszła.)

A wie pan już, gdzie chciałby pan pracować?
- Proszę pani, będę miał tyle możliwości pracy, że jeszcze o tym nie myślę.
- Tylko niech panu czasem nie przychodzi do głowy, żeby pracować w szkole. No po prostu orka na ugorze. No a jak pan jeszcze trafi do takiej szkoły jak ta, gdzie patologia rodzi się za patologią, a potem takie zaczynają naukę... [powiedziała nauczycielka języka polskiego]

(Na szczęście uczniowie skończyli pisać i ruszyli w moją stronę, przeszkadzając Pani Wzorowej Matce w kontynuowaniu rozmowy, bo już nie mogłem tego słuchać. Pozostał niesmak i pytanie, po co ta kobieta pracuje z dziećmi i sama je ma, skoro to ona sobie nie radzi. Beżowy żakiet to jednak za mało, żeby olśnić uczniów. Zero charyzmy, brak osobowości, kreatywność na poziomie otwierania paczki chusteczek, czyli robię to, co muszę. Jak na spotkanie, które trwało 10 minut, to moje myśli pędziły niczym spóźniony pociąg, dlatego wtopiłem się w tłum uczniów, krzycząc...)

Do widzenia! 

Skrzydlate słowa

Obowiązki się piętrzą i mniej już ich nie będzie. Gdyby dorzucić do tego noc przykrych słów i wybryki słońca, które nie ułatwia funkcjonowania ani w autobusie, ani na praktykach (gdyż krótkie spodenki wyglądają niepoważnie i łatwo w nich stracić autorytet w oczach dzieci i szacunek dostojniejszej części szkoły) mógłbym usiąść i zajadać smutki, które przysporzyłyby mi nowych zmartwień. Nie wydaje mi się jednak, żebym mógł napisać teraz o sobie w ten sposób. Spotkania z dziećmi dłużą się, bo i godzin spadło nie mało, a przerwy również nie były najkrótsze, ale każde z nich staje się kotłem pełnym wrażeń, pisanych na kartach biografii moich emocji, który jest podsycany żarem fascynacji drugim człowiekiem. Do dziś byłem przekonany, że tylko ja wzbogacam się wspólnymi chwilami. Mimo że nauczyciele i sam dyrektor placówki są powściągliwi i unikają oceny osób innych niż te, z którymi spędzają każde przedpołudnie swojego życia. Niczym wciągnięty siłą w głuchy telefon usłyszałem, że jestem najbardziej porządnym studentem, z jakim się spotkali. A przecież darzę ich wielkim szacunkiem za ich kunszt wychowawczo-edukacyjny i osobowość. Trudno mi w to uwierzyć do tej pory, bo niełatwo mi odpowiedzieć w sposób twierdzący na zaskoczenie, które chodzi po głowie: o rany! może ja się do tego nadaję?

Balsamem dla mojej duszy stały się słowa: potwierdzam rezerwację. W końcu ruszam w Polskę. Zawsze czekałem na odpowiedni moment, ale on nigdy nie nadejdzie. Chwytam dzień, a bunt w pracy mógł przynieść mi tylko korzyść. Legendy o jednym z najpiękniejszych polskich miast pozostaną albo nieśmiertelnymi legendami, albo przyjemną dla zmysłów rzeczywistością. Zapomniałbym o pociągach - podróże nimi są tak rzadkie, jak prawdziwe są plotki, ale przeżywam je z zachwytem jeszcze długo po tym, kiedy wyciągnę z wagonu ostatni bagaż.

Zmienia się, bo już nie chcę być idealny w każdej dziedzinie mojego życia. Nie chcę być na minuty ani spojrzenia. Sam nałożyłem sobie kajdany, które tylko ja mogłem ściągnąć. Wpuściłem świeże powietrze w weekendy. Choć jeszcze ten moment nie przyszedł, to jednak został zaakceptowany. W 3 dni zdołałem przeczytać trzystapięćdziesięciostronicową książkę i przestałem wierzyć upojonym odwagom, które kierują do mnie krzywdzące słowa. Dom jeszcze nigdy nie był tak dziwną mozaiką, siedzącą na niezdecydowanej huśtawce, a ja jeszcze nigdy tak bardzo nie wierzyłem swoim wyborom. Ruszam w świat - fizyczny i muzyczny. Chcę przemierzać kilometry, szukając pięknych chwil, i wydobywać z wnętrza moją wrażliwość, ubierając ją w wyśpiewywane słowa. Z niecierpliwością czekam, aż znajdę dłuższą wolną chwilę i wezmę trzydzieści dwie kartki do ręki, żeby sprawdzić, co oznacza nadzieja dla grona współczesnych szóstoklasistów. I wierzę w tego, którego czasami spycha się świadomie na margines:


Panie Mateuszu! (z bardzo wyraźnym ł wkradającym się między dwie samogłoski)
Co się stało?
Widzi pan? Tam są dmuchawce! W końcu!
Widzę! Wiesz...mówi się, że jeżeli pomyślisz życzenie i zdmuchniesz z niego za pierwszym razem cały puch, to życzenie się spełni.
...
- A jeżeli pomyślę, że chciałbym duży dom, w którym zamieszkam ja, moja mama i moi bracia, bez obcych ludzi, to to się spełni???

- ...tak, Sławku. Na pewno się spełni, ale...nie od razu. Ze spełnianiem się życzeń jest jak z pojawieniem się dmuchawców - nigdy nie wiesz, kiedy to nastąpi, ale warto czekać. Prawda?


niedziela, 20 kwietnia 2014

Jesteś Bogiem

Jadąc autobusem, znów miałem wizję: Ty, z rękoma nad głową, stoisz na czymś twardym jak kamień i ostrym jak nóż, tuż po ostrzeniu na równie twardym progu czteroizbowego Domu, do którego nie za darmo Cię wpuściłem. Słońce zaczęło otwierać oko ukryte głęboko pod powieką chmur, a powietrze stawało się rzadkie, jak uosobienie wiary, nadziei i miłości w jednej osobie. Chwilę później znów zerknąłem na Ciebie. Patrzę, a Ty zaczynasz delikatnie unosić się ku Niebu. Choć to niewiarygodne, skała, na której stoisz, zaczyna tracić swą ostrość i gubi powłokę z wiecznego śniegu, a Ty unosisz się coraz wyżej.
Dałbym słowo, że jeszcze chwilę temu biła tam tylko muzyka.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Źródło

Do czego mogą się przyczynić: dzień wolny od pracy (który jest niczym biały kruk) i dzień bez praktyk (który tym razem nie wynika z mojego gorszego stanu zdrowia)? Wstaję ultrawcześnie, chociaż nie muszę, bo dzień nie został jeszcze zagracony czynnościami w mojej głowie. Zwlekam się z łóżka na podłogę i ćwiczę mięsień, którego nazwa jest mi obca, ale potrafię go umiejscowić (inaczej to nie miałoby sensu) i uparcie go napinam, żeby był silniejszy. Bezwzględny rentgen wytyczył ścieżkę moich działań pod nadzorem, którego nie chcę zawieść. Robię to, co zwykle, ale szybciej, bo każda minuta jest na wagę złota. W końcu trzaskam drzwiami i moje kurze łapki spotykają inne kurze łapki. Idziemy na zakupy; jemy śniadanie, czego brakowało nam już od bardzo dawna; nadrabiamy szklanoekranowe zaległości; robimy obiad, który zajmuje więcej niż 15 minut, a potem...śpiewamy, łapiemy dźwięki, uśmiechamy się do siebie i zjadamy lody czekoladowe. A cała radość spływa po naszych ramionach, które są jakby bliżej niż zawsze. Praktyki natomiast wypełniają mi dzień będący paradoksem szklanki wody. Zajmują to, co jest już zajęte, ale ich waga jest nieco większa, więc z wszystkiego innego trzeba zrezygnować. Zwłaszcza ze snu. Ale nie tym razem...w końcu, po długiej przerwie, poszedłem żwawym krokiem na uczelnię w poniedziałek. Brać studencka i wykładowca patrzyli na mnie, jakbym naprawdę skorzystał z faktu, że wykłady są otwarte i trafił do sali pełnej młodych twarzy z ulicy. Nie było mnie tylko miesiąc. Wieczorem miało miejsce cotygodniowe ćwiczenie głosu i repertuaru z ogromną przyjemnością. Moja decyzja sprzed ponad dwóch lat wciąż jest żywa i nie mógłbym być bez niej szczęśliwy. Jedyny problem wiąże się z miejscami mojego pobytu. Zbyt często się przemieszczam, toteż żaden służbista nie ma takiej mocy, żeby mnie zapamiętać, skoro jestem jednym z setek, a nawet tysięcy. A gra toczy się o jeden mały dokument. W końcu...po kilku miesiącach przerwy wróciłem do czytania. Gwiazdkowy prezent nareszcie został rozpakowany. Uwielbiam takie powroty, zwłaszcza, jeśli książka opowiada o nadziei, poszukiwaniu, naprawianiu błędów i ciągłej wędrówce.



sobota, 12 kwietnia 2014

Krzyżówka bez hasła

Na bezsenne noce i łzawe poranki trzeba reagować natychmiast. Brak butów to również priorytetowa sprawa czasu. Przed deszczem nie zawsze warto uciekać, bo może być oczyszczający równie bardzo jak jedno przepraszam. Z kolei pękające serce musi odleżeć swoje, ale nie za długo, bo może nie wrócić do pierwotnej postaci. Nie jest grzechem obawa przed tym, co będzie z nami jutro. Tragedią ze skutkiem śmiertelnym jest powiedzieć, że wszystko jakoś samo się ułoży. Przez ostatnich kilka dni sen nie mógł przyjść z powodu niewiedzy i lęku. Teraz układam plan akcji ratunkowej mojego świata, skoro szczęście ma tylko chwilę. Niestety, boję się każdego wyboru i większości decyzji. Póki co, pachnie pomarańczą, a to już jakaś odmiana. Wpatrując się w czarne niebo, myślę o tym, że chciałbym kiedyś, trzymając Cię za rękę, pielęgnując wszystkie znajomości regularnie oraz dbając o ciało, duszę, umysł i głos, móc powiedzieć (mimo nieznajomości języka francuskiego), że niczego nie żałuję.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Boso

Codziennością jest dla mnie to, że chcę być niewidzialny i niesłyszalny. Chcę być kimś pomiędzy pomocnikiem Świętego Mikołaja a łuską Złotej Rybki. Dziś nie dało się mnie nie usłyszeć, ponieważ, w obliczu niespodziewanej gradacji żywiołu, moje buty zwracały uwagę przechodniów idących w przeciwną stronę niż ja, wydając dziwne dźwięki w wyniku zalania wodą. Ręce też w końcu się poddały, ponieważ parasol nie uodpornił się jeszcze na niepojęte dla niego siły. Walka z nieznanym jest naiwna. Próg mieszkania, w którym chowam się przed każdą zmianą (również atmosferyczną), przywitał mnie obraźliwie szorstką wycieraczką, co nie powinno budzić we mnie zdumienia. Z kolei ręce bezsilnie ugięły się pod ciężarem wody płynącej wartkim strumieniem z podeszew. I choć jest już względnie sucho, wyglądam jak dalmatyńczyk, ale bardziej smutny, bo plam na ubraniu od stóp do głów nie namalowała radość wdzierająca się bezczelnie do wszystkich kałuż na dobrze znanej mi trasie. W dalszym ciągu nie potrafię znaleźć słów, które opiszą to, co czuję. Nawet głupie czerwone trampki dały mi do zrozumienia, że, podróżując samemu, tak łatwo lekceważę sygnały, tylko dlatego, że ich nie widzę, bo są poza zasięgiem wzroku, ale tylko na pierwszy rzut oka. Milczysz, a ja nie chcę już pytać, bo noc i tak jest zbyt krótka, a Księżyc nie zrozumie. Nie tym razem. Toniemy w żalu, samotności i łzach, ale z naszej dwójki to ja nie umiem pływać.


Nie ratuj mnie, bo nie o to proszę...


niedziela, 6 kwietnia 2014

Moja nadzieja

Można nie rozmawiać ze sobą kilkanaście lat i żałować, że umarłeś, chociaż stajesz się złotym jabłkiem niezgody. Można powiedzieć Ci całą prawdę z okresu, kiedy w ogóle nie mówiłem i przyjąć do wiadomości, że nic Cię to nie obchodzi i że jesteś bezradna. Można zapomnieć o obietnicy, którą złożyłeś szmat czasu temu, ale ja pamiętam. Można z Ciebie zrezygnować, słysząc słowo, które jest tym ostatnim: dziwny. Mogę powiedzieć Ci dzień dobry, ale zapomnieć o jak cudownie zobaczyć Cię kolejny raz obok mnie. Łatwo być głuchoniewidomym, ale niewyobrażalnie trudno jest zachować w Twoich oczach mój obraz sprzed chwili, w której nasze źrenice zajrzały w głąb siebie po raz pierwszy. Balansuję na krawędzi dziś, jutro i wczoraj. Nie wykorzystuję w pełni tej jednej chwili, jaką jest życie. Antidotum dla moich porażek jest to, że jutro dostanę kolejną szansę...i nagle jutro przynosi mi jednowyrazowy temat na projekt, który pochłonie mnóstwo mojego czasu, bo wciąż jestem niezłomnym perfekcjonistą - nadzieja...



sobota, 22 marca 2014

Praktykant w opałach

Jak grom z jasnego nieba na siedemdziesiąt głów spadło nagle siedemdziesiąt pięć godzin dydaktycznych. Wykonanie zadania na czas określony. Kolejne miejsce na trzy doby, które trzeba wpleść między pozostałe siedem, nie zmieniając struktury tygodnia i organizacji życia. Na mojej czuprynie także rozprzestrzeniła się pierzyna z popiołu po cichych chceniach. Problem jest jednak bardziej skomplikowany, bo w grę wchodzą dzieci, a, kto bardziej spostrzegawczy, wie, że ten blog zaczął się od...dziecka. Wciąż mam nieodparte wrażenie, że bycie mną staje się magnesem dla ludzkich dusz. W dwa dni zdobyłem szacunek Adama, Wojtka i Sławka. Szkołę, do której dojeżdżam, podsunięto mi pod mój ogromny krzywy nos. Okolica aż prosi się o chwilę uwagi i refleksji - bez luksusów, w nocy mógłbym się bać, a nad niewidzialnym wejściem do tego świata na pewno byłoby napisane: mamy ważniejsze sprawy na głowie niż edukacja naszych dzieci. 

Adam - to imię usłyszałem w poniedziałek jako pierwsze. Właśnie ono miało zapisać się w mojej głowie jako jedyne i najważniejsze, początkowo stało się moją ambicją. Niewątpliwie kilka dobrych słów sprawiło, że mam szansę odbywać praktykę na gruncie i pedagogiki, i logopedii, ale biurokracja nie może się o tym dowiedzieć, więc ćśśśśśśśśś. Uderzenie dłoni na przywitanie i z okazji wielkiego małego sukcesu to satysfakcjonujące gesty, które dodają mi skrzydeł. Pochwała goni pochwałę, bo ta mała, wyjątkowa istota musi wiedzieć, że, po prostu, warto być dobrym. Nic tak bardzo mnie nie ucieszyło, jak nasza współpraca w Paintcie. Wieżowiec, parking, bazuka, dom - to tylko niektóre wytwory naszej wyobraźni, które wzbudziły szczery zachwyt innych dzieci i moją, całkiem prawdziwą, łzę w oku.

Wojtek zrobił coś, co już było, ale wciąż o tym pamiętam, bo żadne inne dziecko tego nie okazało. Chwila siedzenia przy ośmioletnim chłopcu, który terroryzuje uczniów na boisku w czasie przerwy i również poza szkołą, przyniosła niespodziewane efekty. Pamiętam to jak dziś - moja prawa noga znów została opleciona rękoma dziecka, tak samo z ramieniem, które stało się oparciem w chwili wytchnienia od lekcji. A zaczęło się od uwagi przy zadaniu z matematyki i przypisaniu mu ogromnych zasług do pierwszego miejsca drużyny, grając w dwa ognie, a przecież to był dopiero drugi raz. Kluczowe dla tej znajomość są jednak słowa zwycięstwa: widzi Pan? Jak chcę, to potrafię.

Moja wyliczanka skończy się na Sławku, ponieważ nikt bardziej i nikt więcej. Głuchy telefon doprowadził mnie do słowa: wujek. O ile mi wiadomo, mój Brzdąc jeszcze nie mówi (bo to przecież nie ten czas), ale to nie informacja z domu. Sławek zapytał panią K., gdzie jest wujek. Chodziło o mnie, mimo że nasze spotkanie trwało najkrócej ze wszystkich, bo to pani K. zajmuje się tym chłopcem. Przecież nie zrobiłem nic wielkiego - powiedziałem tylko, że musi być grzeczny dla pani K. i pomogłem mu znaleźć w kalendarzu datę jego urodzin.

I nagle zastanawiam się, dlaczego rozwój każdego z tych dzieci staje się ważniejszy dla praktykanta, który przyszedł na chwilę, bo za miesiąc podam rękę tym trzem panom po raz ostatni, niż dla rodziców, którzy mają możliwość dbania o nie i czuwania nad nimi każdego dnia. Rodzice zostaną, a ja udam się w podróż do kolejnej placówki na skrzydłach samolotu z papieru, którego nauczyłem się robić w tej szkole, właśnie dla nich. Nigdy nie uwierzę, że to poziom wykształcenia. Miłości nie da się nauczyć.



środa, 19 marca 2014

Przed siebie

Absurdalnym byłoby stwierdzenie, że przestałem tworzyć siebie. Nietrudno zgadnąć, w czym tkwi przyczyna. Kilka nocy wstecz, po całym dniu pracy, oczy zamknęły mi się bliżej niż dalej wschodu słońca. I wtedy się zaczęło...że w pracy czuję się coraz lepiej i zaczęła mi ona składać w podzięce za włożony w nią trud ułamki poczucia bezpieczeństwa, że zaczynam mówić, nie czekając, aż ktoś podejdzie, że za ścianą żyją najwięksi złodzieje mojego spokoju i kopacze największych w świecie emocjonalnych dołków, nie mających nic wspólnego ze współpracą i szczerością, nawet kulturą osobistą. Już nie wystarczy mi odpowiedź: dobrym człowiekiem na pytanie trącące filozoficznym banałem: kim chcesz być? Zaczynam chcieć coraz więcej, ale to, co już mam, nie pozwala mi sięgnąć po więcej, bo wskazówki kręcą się w kółko, a nie przed siebie. Chcę się angażować i zbierać doświadczenie. Bliżej mi do biedaka niż bogacza, bo coraz częściej stać mnie na coraz mniej niż więcej wobec Ciebie. Zjada mnie szczery wstyd. Nie przestaję myśleć o tym, żeby znaleźć swój prawdziwy kąt, pod którego nazwą mieści się absolutna swoboda, naturalne zaufanie i głęboko zakorzenione w nas poczucie bezpieczeństwa. Nie zapomniałem również o tym, że jestem mężczyzną. Czuję się dobrze w swojej skórze, ale boję się przyszłości, mając w głowie tyle planów. Przecież życie tak szybko mija, niemalże na naszych oczach. A ja wciąż próbuję zebrać przeszłość i wrzucić ją w moją pamięć, która rejestruje na okrągło jeden dzień tygodnia - sobotę. Wciąż jest weekend, a ja przecież nawet nie odpoczywam. Pośród większych i mniejszych sukcesów, samotnych powrotów do mieszkania nocą i wyruszania z niego tramwajem przepełnionym ludzkim oddechem i śladami poduszki we włosach, szukam sprzedawcy czasu, ale nie mam chwili, aby go znaleźć.



piątek, 14 lutego 2014

Jak w bajce

Nikt nie zliczy tego, ile dzień dobry usłyszeliśmy już od siebie, ile śniadań udało nam się razem zrobić i iloma tabliczkami czekolady nakarmiliśmy naszą miłość. Dajesz mi poczucie pewności, wyjątkowości i bezpieczeństwa. Wiem, że dziś kochasz mnie tak samo jak wczoraj. Jutro nie będzie inne.


środa, 5 lutego 2014

dogoniłem szczęście

Samozwańczy meteorolodzy, znajdujący się wokół mnie, twierdzą, że prawdziwa zima jeszcze powróci, ale...jeden promyk spowodował lawinę zmian. Środa, piąty dzień lutego, 14:35, Mateusz, rano i wieczorem, po zajęciach, po egzaminach i po pracy ćwiczy; przypomina sobie, jak to jest jeść na śniadanie jogurt naturalny, zatapiając w nim ulubione kawałki czekolady i banana; idzie na zakupy w rękawiczkach, fioletowych trampkach z lumpeksu i bluzie z kapturem, której zamek wesoło dynda na wysokości brzucha; nie zapomina założyć spodni, które są nieznośnie zielone; ucieka w słuchawki, bo kiedy nie ma nikogo obok, muzyka staje się najlepszym kompanem do stawiania kolejnych kroków naprzód; otwiera okno najszerzej jak się da, irytując współlokatorów, którzy chorobliwie o każdej porze roku chodzą w kalesonach i śpią z termoforem; pije hektolitry wody; jest na odwyku z coli, bo sesja prawie się kończy; spędza leniwie środek tygodnia, bo może i wie, że na pewno zdąży odczytać każdą stronę; nie może się doczekać wspólnego posiłku i spotkania po zbyt długiej przerwie; znów ma w głowie tysiąc pomysłów na minutę i chce je realizować; powrócił do chwil, w których zamyka oczy i niczego się nie boi; nie może się doczekać powrotu do domu, by zrównoważyć podział sił i zobaczyć swojego tygodniowego bratanka (jestem wujem!); karmi się pięknymi chwilami; niczego nie żałuje; zegar wybija 14:48.


piątek, 31 stycznia 2014

Słodki finisz

Przy jedenastej próbie sprawdzenia mojej wiedzy w ciągu trzynastu dni pewnie odpłynę na grzbiecie nierzeczywistości powykręcany ilością węglowodanów, którymi dławię się do nieprzytomności w skali makro. W takim stanie dobitniej dociera do mnie treść stająca się faktem, że zostały po Tobie tylko słoik miodu i puchar z landrynkami. Patrzę, jak nikną w oczach. Z milczącym spokojem zauważam ich wyostrzającą się przeźroczystość.
Wiedziałem to już tamtej nocy.



środa, 22 stycznia 2014

365

Nie zawsze mówimy sobie prawdę z lekkością; czasem irytują Cię moje obawy i plany; nienawidzisz, kiedy wykorzystuję Twoje czułe punkty, by zdobyć Twój uśmiech; nie cierpisz, kiedy każę Ci wybierać; dostajesz białej gorączki, gdy nie mogę się zdecydować i kiedy przepraszam; dziwią Cię moje błahe preteksty; niekiedy tolerujesz moje dziękuję, nie lubisz, gdy płaczę; boisz się mojego krzyku; nie akceptujesz mojego smutku; gardzisz moją złością; unikasz huśtawek mojego nastroju; kopiesz w tyłek moją nieczułość; z niedowierzaniem patrzysz na moją bezradność; walczysz z moimi oskarżeniami; karcisz moje zaniedbania; cierpisz z powodu mojej bezsenności; nie wyrażasz zgody na tempo mojego życia; wielokrotnie nie chcesz, nie możesz znieść, odwracasz wzrok, ale...


poniedziałek, 20 stycznia 2014

Zapałki

Od momentu, w którym kalendarzowa zima pokazała swoją prawdziwą duszę, ludzie zaczęli upadać - z zakupami, na kolana, prowadząc psa na smyczy, moralnie. Jako zodiakalna panda na razie tylko się temu przyglądam i pod pierzyną śnieżnego puchu, który gryzie w policzki, szukam zielonej bambusowej gałązki. Nadziei ani za mną, ani przede mną. Choć trzymamy się dzielnie, nadal jesteśmy krusi jak zapałki i nie potrafimy wybuchnąć imponującym płomieniem. Jedno nie potrafi rozpalić drugiego. Czy właśnie dlatego leżymy bezładnie w pudełku, czekając na to, aż ktoś każe nam wyjść?




piątek, 10 stycznia 2014

Credo

Od pewnego czasu brakuje w moim życiu takich chwil, kiedy zatrzymuję się w ciągu dnia i zaczynam się zastanawiać. Nagle porządek tygodnia został wywrócony do góry nogami, więc zamykam oczy i lekko oddycham. Mimo że sunę na fali przygotowań, odkładam na bok papiery, które za chwilę stracą status bardzo aktualne. Hipokamp musi je jednak w tej chwili pomieścić bez kręcenia nosem, bo nie mogę nagle wykonać kroku w tył. Stojąc w piątek na środku pokoju, nagle czuję łzy, które spadają na poduszkę zimną nocą, bo mam to, czego dotąd nie miałem. Za chwilę przypominam sobie oczy błądzące po ścianach z powodu odzwyczajenia i milknę, chociaż cisza nie przestaje trwać. Zarzucam wędkę troski w obawie, że sobie nie radzisz, mimo że pozwalasz mi wierzyć, że jesteś szczęśliwa. Masz teraz wszystko z wyjątkiem porządnej garści wolnej chwili. Całkiem podobnie do swoich poprzedników. Pozostaje jeszcze ktoś, kto obiecał mi, że zawsze jest tu dla ciebie miejsce. I dodał stanowczo: pamiętaj. Krok od lat mam wciąż ten sam - zbyt duży, szybki i zdecydowany. Znów usłyszałem nie nadążam, więc natychmiast powracam wzrokiem do papierów, które wciąż żyją. Z niedowierzaniem obracam się wokół własnej osi, widząc moją najbardziej intymną przestrzeń tu i teraz. Jeszcze raz zagłębiam się w moje myśli i już wiem...już wiem, że miłość jest moim sposobem na życie.