wtorek, 29 kwietnia 2014

Skrzydlate słowa

Obowiązki się piętrzą i mniej już ich nie będzie. Gdyby dorzucić do tego noc przykrych słów i wybryki słońca, które nie ułatwia funkcjonowania ani w autobusie, ani na praktykach (gdyż krótkie spodenki wyglądają niepoważnie i łatwo w nich stracić autorytet w oczach dzieci i szacunek dostojniejszej części szkoły) mógłbym usiąść i zajadać smutki, które przysporzyłyby mi nowych zmartwień. Nie wydaje mi się jednak, żebym mógł napisać teraz o sobie w ten sposób. Spotkania z dziećmi dłużą się, bo i godzin spadło nie mało, a przerwy również nie były najkrótsze, ale każde z nich staje się kotłem pełnym wrażeń, pisanych na kartach biografii moich emocji, który jest podsycany żarem fascynacji drugim człowiekiem. Do dziś byłem przekonany, że tylko ja wzbogacam się wspólnymi chwilami. Mimo że nauczyciele i sam dyrektor placówki są powściągliwi i unikają oceny osób innych niż te, z którymi spędzają każde przedpołudnie swojego życia. Niczym wciągnięty siłą w głuchy telefon usłyszałem, że jestem najbardziej porządnym studentem, z jakim się spotkali. A przecież darzę ich wielkim szacunkiem za ich kunszt wychowawczo-edukacyjny i osobowość. Trudno mi w to uwierzyć do tej pory, bo niełatwo mi odpowiedzieć w sposób twierdzący na zaskoczenie, które chodzi po głowie: o rany! może ja się do tego nadaję?

Balsamem dla mojej duszy stały się słowa: potwierdzam rezerwację. W końcu ruszam w Polskę. Zawsze czekałem na odpowiedni moment, ale on nigdy nie nadejdzie. Chwytam dzień, a bunt w pracy mógł przynieść mi tylko korzyść. Legendy o jednym z najpiękniejszych polskich miast pozostaną albo nieśmiertelnymi legendami, albo przyjemną dla zmysłów rzeczywistością. Zapomniałbym o pociągach - podróże nimi są tak rzadkie, jak prawdziwe są plotki, ale przeżywam je z zachwytem jeszcze długo po tym, kiedy wyciągnę z wagonu ostatni bagaż.

Zmienia się, bo już nie chcę być idealny w każdej dziedzinie mojego życia. Nie chcę być na minuty ani spojrzenia. Sam nałożyłem sobie kajdany, które tylko ja mogłem ściągnąć. Wpuściłem świeże powietrze w weekendy. Choć jeszcze ten moment nie przyszedł, to jednak został zaakceptowany. W 3 dni zdołałem przeczytać trzystapięćdziesięciostronicową książkę i przestałem wierzyć upojonym odwagom, które kierują do mnie krzywdzące słowa. Dom jeszcze nigdy nie był tak dziwną mozaiką, siedzącą na niezdecydowanej huśtawce, a ja jeszcze nigdy tak bardzo nie wierzyłem swoim wyborom. Ruszam w świat - fizyczny i muzyczny. Chcę przemierzać kilometry, szukając pięknych chwil, i wydobywać z wnętrza moją wrażliwość, ubierając ją w wyśpiewywane słowa. Z niecierpliwością czekam, aż znajdę dłuższą wolną chwilę i wezmę trzydzieści dwie kartki do ręki, żeby sprawdzić, co oznacza nadzieja dla grona współczesnych szóstoklasistów. I wierzę w tego, którego czasami spycha się świadomie na margines:


Panie Mateuszu! (z bardzo wyraźnym ł wkradającym się między dwie samogłoski)
Co się stało?
Widzi pan? Tam są dmuchawce! W końcu!
Widzę! Wiesz...mówi się, że jeżeli pomyślisz życzenie i zdmuchniesz z niego za pierwszym razem cały puch, to życzenie się spełni.
...
- A jeżeli pomyślę, że chciałbym duży dom, w którym zamieszkam ja, moja mama i moi bracia, bez obcych ludzi, to to się spełni???

- ...tak, Sławku. Na pewno się spełni, ale...nie od razu. Ze spełnianiem się życzeń jest jak z pojawieniem się dmuchawców - nigdy nie wiesz, kiedy to nastąpi, ale warto czekać. Prawda?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz