Jak grom z jasnego nieba na siedemdziesiąt głów spadło nagle siedemdziesiąt pięć godzin dydaktycznych. Wykonanie zadania na czas określony. Kolejne miejsce na trzy doby, które trzeba wpleść między pozostałe siedem, nie zmieniając struktury tygodnia i organizacji życia. Na mojej czuprynie także rozprzestrzeniła się pierzyna z popiołu po cichych chceniach. Problem jest jednak bardziej skomplikowany, bo w grę wchodzą dzieci, a, kto bardziej spostrzegawczy, wie, że ten blog zaczął się od...dziecka. Wciąż mam nieodparte wrażenie, że bycie mną staje się magnesem dla ludzkich dusz. W dwa dni zdobyłem szacunek Adama, Wojtka i Sławka. Szkołę, do której dojeżdżam, podsunięto mi pod mój ogromny krzywy nos. Okolica aż prosi się o chwilę uwagi i refleksji - bez luksusów, w nocy mógłbym się bać, a nad niewidzialnym wejściem do tego świata na pewno byłoby napisane: mamy ważniejsze sprawy na głowie niż edukacja naszych dzieci.
Adam - to imię usłyszałem w poniedziałek jako pierwsze. Właśnie ono miało zapisać się w mojej głowie jako jedyne i najważniejsze, początkowo stało się moją ambicją. Niewątpliwie kilka dobrych słów sprawiło, że mam szansę odbywać praktykę na gruncie i pedagogiki, i logopedii, ale biurokracja nie może się o tym dowiedzieć, więc ćśśśśśśśśś. Uderzenie dłoni na przywitanie i z okazji wielkiego małego sukcesu to satysfakcjonujące gesty, które dodają mi skrzydeł. Pochwała goni pochwałę, bo ta mała, wyjątkowa istota musi wiedzieć, że, po prostu, warto być dobrym. Nic tak bardzo mnie nie ucieszyło, jak nasza współpraca w Paintcie. Wieżowiec, parking, bazuka, dom - to tylko niektóre wytwory naszej wyobraźni, które wzbudziły szczery zachwyt innych dzieci i moją, całkiem prawdziwą, łzę w oku.
Wojtek zrobił coś, co już było, ale wciąż o tym pamiętam, bo żadne inne dziecko tego nie okazało. Chwila siedzenia przy ośmioletnim chłopcu, który terroryzuje uczniów na boisku w czasie przerwy i również poza szkołą, przyniosła niespodziewane efekty. Pamiętam to jak dziś - moja prawa noga znów została opleciona rękoma dziecka, tak samo z ramieniem, które stało się oparciem w chwili wytchnienia od lekcji. A zaczęło się od uwagi przy zadaniu z matematyki i przypisaniu mu ogromnych zasług do pierwszego miejsca drużyny, grając w dwa ognie, a przecież to był dopiero drugi raz. Kluczowe dla tej znajomość są jednak słowa zwycięstwa: widzi Pan? Jak chcę, to potrafię.
Moja wyliczanka skończy się na Sławku, ponieważ nikt bardziej i nikt więcej. Głuchy telefon doprowadził mnie do słowa: wujek. O ile mi wiadomo, mój Brzdąc jeszcze nie mówi (bo to przecież nie ten czas), ale to nie informacja z domu. Sławek zapytał panią K., gdzie jest wujek. Chodziło o mnie, mimo że nasze spotkanie trwało najkrócej ze wszystkich, bo to pani K. zajmuje się tym chłopcem. Przecież nie zrobiłem nic wielkiego - powiedziałem tylko, że musi być grzeczny dla pani K. i pomogłem mu znaleźć w kalendarzu datę jego urodzin.
I nagle zastanawiam się, dlaczego rozwój każdego z tych dzieci staje się ważniejszy dla praktykanta, który przyszedł na chwilę, bo za miesiąc podam rękę tym trzem panom po raz ostatni, niż dla rodziców, którzy mają możliwość dbania o nie i czuwania nad nimi każdego dnia. Rodzice zostaną, a ja udam się w podróż do kolejnej placówki na skrzydłach samolotu z papieru, którego nauczyłem się robić w tej szkole, właśnie dla nich. Nigdy nie uwierzę, że to poziom wykształcenia. Miłości nie da się nauczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz