wtorek, 30 kwietnia 2013

Nie od dziś, nie do jutra


Deszcz dzwoni o szyby, ale daleko mu do jesiennej odsłony. Wiosna sygnalizuje niepewność, brak stabilności i swój nierozbudzony potencjał. Kiedy zaczyna brzęczeć za oknem, nie sposób nie usłyszeć tego, co odzywa się w środku. Paradoksy pojawiają się wtedy, gdy zaczynamy biec; gdy nasze myśli zaczynają biec, nie zważając na to, że zostawiły metę daleko w tyle. Trzeba wyjść, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, kiedy zapomina się, że trawa jest nieśmiało zielona. Choć sennie i z przewagą dźwięku klawiszy aniżeli głosu, jest nadzieja. Myślę tak, bo nie ma sytuacji bez wyjścia - są tylko ludzie, którzy boją się odpowiedzialności za podjęte decyzje.

Wszedłem w nową rolę – jestem murarzem. Nie kimś innym, ale kolejną odsłoną siebie. Czasami idzie jak z płatka; zdarza się, że trzeba coś wyrównać, a za chwilę układam systematycznie cegły o tej samej wielkości, rosnąc w siłę. Jest też w każdej relacji moment, w którym trzeba się zmierzyć z betonem. Można przejść nad nim obojętnie, udając, że nic się nie dzieje; można też patrzeć, jak twardnieje, ale wtedy potrzeba silnego bodźca, żeby go skruszyć. Myślę, że będzie najpiękniej, jeżeli pozwolę mu wysychać, a w końcowej fazie zakreślę w nim kruchym patykiem (energicznie, choć z uśmiechem) to, co tylko zechcę. Wtedy, nawet przyglądając się deszczowi, będę czuł się bezpiecznie, bo przypomnę sobie, że zapisałem na nim to, co chciałem i chcieliśmy. Nie zmyje tego ani deszcz, ani czas.

Kiedy zadzwoni o szyby deszcz jesienny, przypomnę sobie, że trawa wciąż jest nieśmiało zielona. Ta, która wbija swoje źdźbła w nasze ręce. Ta sama, w którą wtulają się nasze dłonie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz