Poznałem ją chwilę temu. Już
teraz wiem, że to spotkanie nigdy się nie powtórzy. Zapadła mi w pamięć, bo to
silna kobieta, która wypiera z siebie fakt, że coś jest niemożliwe. Nie wierzy
w realizację wielkich planów, ale też nie lekceważy swoich myśli. Nie pozwala
sobie na poczucie braku satysfakcji i nie wierzy w słowa „nie dam rady”. Renata
- trzydziestoletnia wariatka, która codziennie goni swoje marzenia.
Usłyszałem o niej kilka słów.
Pomyślałem, że jest artystką, bo kto może myśleć tak bardzo poza schematem, jak
nie geniusz? Ona jest zupełnie inna. Chowa artyzm głęboko do kieszeni, starając
się, by to, co robi, nie zostało nazwane sześcioliterowym słowem na sz. Mówi o sobie w sposób
niespotykanie chaotyczny, nieskładny, nie potrafi się zareklamować. Wyrazy układa
w prosty i kolokwialny rytm. Wygląda jak zbuntowana nastolatka, chociaż wciąż sprzeciwia
się temu, co uważa za niesłuszne. Przykuła moją uwagę osobowością i dekalogiem
lub nawet tuzinem zasad. W towarzystwie kilkudziesięciu osób była sobą - Renatą,
która nie chce mówić, ale pokazywać i opowiadać, bo robi zdjęcia.
Fotografia jest całym jej życiem,
jej miłością. Dla niej potrafi zrezygnować ze stabilnego życia i udać się w
podróż po Polsce, by spełnić swoje marzenie. Ona jest jedną z wielu Renat. Ja jestem
jednym z wielu Mateuszów, a wciąż sobie wmawiam, że to jeszcze nie jest mój
czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz