Wróciło Słońce. Zwróciłem na
siebie uwagę blond bizneswoman, karykaturując piosenkę ZAZ. Nie wiem, o czym
jest ten utwór, ale odważyłem się przekręcać kolejne frazy, które połączyły się
w jeden obco brzmiący wyraz. Gdzie się podział strach przed publicznymi
wystąpieniami? Nie znam nawet francuskiego, ale zrezygnowałem z szansy mówienia
tym językiem. Chodnik podskakiwał razem ze mną z prawej nogi na lewą, choć obie
są jednakowo ubrane. Nie na żółto, jak wszyscy; nie na czarno, jak bywało przez
dwadzieścia lat; moje stopy opanowały zieleń.
Pobiegłem do sklepu, chwytając
dzięki kciukowi jeden, drugi, trzeci produkt i dopiero po usłyszeniu ceny
dowiedziałem się, że portfel utkwił na biurku. Pobiegłem czym prędzej po dokładnie
wyliczony plik banknotów zarezerwowany na uregulowanie czynszu. Nie ma większej
przyjemności z wydawania pieniędzy (z wyjątkiem robienia prezentów dla kogoś),
które należą się gruboskórnemu właścicielowi mieszkania, jeśli ten łamie zasady
umowy i nie dotrzymuje słowa, a na dodatek minął termin zapłaty.
Ostatnio jestem nazbyt kolorowy i
na pierwszy rzut oka nie różnię się niczym od przeciętnego dwudziestodwulatka,
bo teraz wszyscy chcą zwracać obcy wzrok ku sobie. Wyjątkowość tego stanu
polega na tym, że zaczynam lubić siebie. To nic, że spodnie są granatowe.
Chodzi o to, że są dopasowane, a to już zupełnie inna odwaga. Dziwnie się
czuję, kiedy wzrok przechodnia, który do tej pory patrzył mi w oczy, ląduje z
odległości kilku metrów na moich trampkach i wcale nie zamierza się podnieść,
choć nasze ramiona właśnie się rozdzieliły. Chwilę później zastanawiam się, jak wrażenie wywołane butami wpłynie na kolor życia tego, kto minął mnie w codziennym pośpiechu.
Kilka długich dni temu wybrałem
się na spacer. Dwie dziewczyny, alkohol, scena i muzyka z telefonu. Taniec
dookoła własnej osi w swetrze w paski do kolan i spiczastej czapie na głowie
dał mi do zrozumienia, że wolność sama nie przyjdzie. Trzeba wyciągnąć rękę po
to, co się chce. Z drugiej strony nie można czekać na akceptację. Poszliśmy po
żelki, usiedliśmy na ławce zwróceni do siebie i patrzyliśmy, jak można być
sobą. One też patrzyły.
Dziś uświadomiłem sobie, jak
można zostać zapamiętanym, będąc jedynym facetem w historii kierunku. Poczułem
nie tylko pierwsze mocniejsze promienie na twarzy, ale i entuzjazm podczas odwiedzin
strasznie zapracowanej i niepunktualnej pani doktor. Choć minęło dwadzieścia
minut regulaminowych czterdziestu pięciu, usłyszałem tylko:
Pan Mateusz? Jezus Maria, zaraz mam egzamin, niech pan przespaceruje
się ze mną do sali i powie w czym rzecz! (…) Niech Pan przyjdzie w poniedziałek, ale niech Pan im powie, że jak nie
mają zacięcia, to nie będą dobrymi
pedagogami, nigdy. Porozmawiamy, ale niech Pan już idzie!
Jeszcze nigdy nie poczułem tak
bardzo przychylnego na sprawy studentów wykładowcy. Zbiegałem po schodach z
wielkim uśmiechem, a mięśnie twarzy ledwie mieściły mi się między uszami, choć
nie jestem znowu taki drobny, bo w końcu zacząłem jeść. W duchu powtarzałem sobie, że wybór spotkania z człowiekiem jest najlepszą decyzją, bez względu na to, czy zaskakuje tak, jak te pięć minut.
Dzień się dopiero zaczął, ale
najbardziej wyjątkowym momentem była chwila zadumy na schodach do instytutu.
Kilkadziesiąt kobiet oddychających tym samym powietrzem i grzejących się
wewnątrz budynku, a za granicą drzwi ja – jeden jedyny, siedzący po turecku na
schodach i szukający odpowiedzi na wszystkie wątpliwości. Słońce przyniosło nie
gotowy plan, ale ulgę; wyryło wśród chmur drogi, na początku których są nadzieja
i optymizm, co by się nie stało i jakiej decyzji bym nie podjął. W zamyśleniu
przeszkodziła wiadomość od zaspanego nadawcy, ale uwielbiam każdą jego odsłonę.
Uśmiechnąłem się, patrząc, jak
rozbudowuje się miasto. Nikt nie pyta, kiedy przejazd będzie możliwy. Nie ma
masowych protestów. Wszyscy oczekują szczęśliwego rozwiązania, bez względu na
to, kiedy ono nastąpi, bo czas nie ma żadnego znaczenia. I właśnie wtedy
dotarło do mnie, że nie pozwolę na to, żeby życie mnie wybrało. To ja je
wybieram.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz