piątek, 5 kwietnia 2013

Uśmiech ma dwa końce


To był jeden z niewielu leniwych i samotnych wieczorów. Czas w półmroku nocnej lampki, która rzuca cień na wszystko, co udało mi się zgromadzić wokół siebie przez kilka chwil zamkniętych w pół roku, nie więcej. Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, gdzie podział się mój potencjał. Gdzie jest sarkazm, który jak dziecko tańczył pod rękę z ironią, biegając dookoła stołu codzienności?...miałem sobie za złe, że napisałem kilka tekstów, których nie dokończyłem, bo nie potrafiłem ukryć tego, o co walczę, nie obnażając się. Nie potrafiłem niepochlebnie nazwać ludzi, którzy mnie otaczają, choć i tak nie wiedzieliby, czytając moje słowa trzy razy dziennie przez dwa tygodnie, że chodzi właśnie o nich.

Autorefleksja wynikła stąd, że jakieś dwie godziny wcześniej ukręciłem masę na naleśniki i dopiero spostrzegłem ciasto w dalszym ciągu siedzące w bezruchu figury woskowej w garnku między Marquezem a Zielonym Ołówkiem. Stos nieprzeczytanych książek sugerował, że wstrzymałem się z produkcją wyobraźni, a moje literackie zacięcie w oczach zwolniło tempa, coraz częściej odnajdując swoje miejsce w głębi brązowych źrenic, od których odchodzą rzędy kurzych łapek wyrytych przez uśmiech.

Balony, butelki z wodą i kartki papieru zawsze lokuję parami, czyli zachowuję symptomy harmonii w najbardziej intymnej przestrzeni. Mając pieluchę na tyłku, krzyczałem, że 15 to moja ulubiona liczba, ale dziś jest inaczej, teraz mam wzór na szczęśliwe postrzeganie świata: (1+1), a potem są już tylko inne cywilizacje. Te ważne mają na zdecydowanym, ale miękkim ramieniu znamię białego kruka. Reszta, choć w twardej, przyciągającej uwagę oprawie i z wieloma zapisanymi stronami, wyblakła od śniegu, którego konsystencję unicestwi wkrótce słońce niosące zmiany w trybie życia.

Tak naprawdę zmieniło się to, że zastanawiam się, czy umiem pisać, czy wciąż potrafię wyrażać, czy wciąż potrafię zaskakiwać, czy dalej wyciskam uśmiech na jednej i drugiej twarzy. Codzienność zaskoczyła marzyciela, jakby pierwszy kwietnia od dawna był wpisany w każdy dzień roku. Przyziemność jest odczuwalna jak wilgotność powietrza przed burzą. Chyba to nazywają dorosłym życiem - stan, w którym walka pomiędzy obowiązkiem a nieśmiałym flirtem ze słońcem niepostrzeżenie tnącym monotonne zachmurzenie panujące w pokoju jest trudniejsza niż definiowanie swoich uczuć.

Niedawno napisałem myśl, na którą nareszcie potrafię spojrzeć jeszcze bardziej optymistycznie:

Mając wybór, wybieraj źle. Zapamiętasz tę lekcję do końca życia.

Mogąc wybierać między codziennością a słońcem, nie muszę się już zastanawiać, co będzie dobre albo lepsze. Teraz mnożę, dzieląc. Teraz wybór jest prostszy. Teraz jest więcej mnie we mnie. Teraz słowo straciło swój urok na rzecz gestów. Teraz trudniej mi coś zamknąć, bo coraz więcej się otwiera.

Tak naprawdę zmieniło się wszystko, bo teraz jest inaczej, bo miłość to pierwiastek z dwóch. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz