Ona by powiedziała, żebym nie przesadzał, bo ludzie mają większe problemy, a ja po prostu zaspałem na zajęcia pierwszy raz w tym semestrze (bo w poprzednim byłem w tym mistrzem) i jestem na siebie zły. Nie aż tak, żeby odmówić sobie codziennej dawki glukozy schowanej pod sreberkiem, ale jednak. W tym, jakże zmiennym nastroju, stwierdzam, że jednak nadciągają gradowe chmury, symbolizujące kolejne dni maja, które wyznaczają końcową datę zrobienia: tego, tego, tego, (...) tego. Jak napisałem na początku (i podkreślałem to już kilkakrotnie), osoba rodzicielki to bardzo specyficzna postać w życiu człowieka. W moim - nawet za bardzo. Przez pięćdziesiąt osiem dni rozmawiam przez telefon z uśmiechniętą, poirytowaną, zapracowaną kobietą; przyjeżdżam na dwa dni po dwóch miesiącach nieobecności i tym razem nie rozmawiam, a widzę jeszcze bardziej zapracowaną kobietę; kobietę, która oczekuje, rzuca na barki, nie pyta, nie jest ciekawa, ale ma pretensje. Czy naprawdę nieswoja marynarka i torba podróżna mogą stanowić pretekst do tego, żeby śmiertelnie się obrazić na czas, kiedy jestem w domu? Wyjechałem z płynem do naczyń na ręku.
Drugi przykład to Pani Matka. Spotkałem ją w szkole, kiedy przeszkodziłem w próbie charakterystyki Ani Shirley. Żeby nie wywołać złości zabraniem czasu i żeby uzyskać zamierzony cel, przedstawiłem się i powiedziałem szczerze, po co tu jestem i o co proszę. Kiedy uczniowie zaczęli pisać, Pani Matka rozpoczęła się nieudolnie krzątać, coby nie za bardzo młodszy d niej student myślał, że Pani Matka ma plan na siebie, na lekcję i na tę kilkunastoletnią młodzież.
(szept)
-
Wie pan, ta filologia z tą logopedią to się świetnie uzupełniają. Ja sama skończyłam filologię polską i zamierzałam iść na podyplomówkę, ale chyba już nie...sam pan wie, jak to jest przy dwójce dzieci.
(a w głowie:
No ale skąd ja mam to wiedzieć, jak to jest mieć dzieci i to całą dwójkę?? I w ogóle weź przestań zrzucać, kobieto, na dzieci, że są ograniczeniem. Jakbyś chciała, to byś poszła.)
-
A wie pan już, gdzie chciałby pan pracować?
- Proszę pani, będę miał tyle możliwości pracy, że jeszcze o tym nie myślę.
- Tylko niech panu czasem nie przychodzi do głowy, żeby pracować w szkole. No po prostu orka na ugorze. No a jak pan jeszcze trafi do takiej szkoły jak ta, gdzie patologia rodzi się za patologią, a potem takie zaczynają naukę... [powiedziała nauczycielka języka polskiego]
(Na szczęście uczniowie skończyli pisać i ruszyli w moją stronę, przeszkadzając Pani Wzorowej Matce w kontynuowaniu rozmowy, bo już nie mogłem tego słuchać. Pozostał niesmak i pytanie, po co ta kobieta pracuje z dziećmi i sama je ma, skoro to ona sobie nie radzi. Beżowy żakiet to jednak za mało, żeby olśnić uczniów. Zero charyzmy, brak osobowości, kreatywność na poziomie otwierania paczki chusteczek, czyli
robię to, co muszę. Jak na spotkanie, które trwało 10 minut, to moje myśli pędziły niczym spóźniony pociąg, dlatego wtopiłem się w tłum uczniów, krzycząc...)
-
Do widzenia!