wtorek, 29 kwietnia 2014

Where is my mind?

Nie poznałem najdroższego Przyjaciela w parkowej alejce.

Przypadkowe porównanie wysunęło przed szereg pewną stałą - gdybym był zajętą sakramentem kobietą, kalendarzyk małżeński rumieniłby się jak jabłko w pełnym słońcu - to mój trzeci, niezwykle płodny, kwiecień.

Właśnie wskakuję do łóżka ze zdaniem ponad trzydziestu osób i z wyjątkowo apetycznym grekiem.

Czego można chcieć więcej, mając w głowie wszystko?


Najgorszy przykład

Ona by powiedziała, żebym nie przesadzał, bo ludzie mają większe problemy, a ja po prostu zaspałem na zajęcia pierwszy raz w tym semestrze (bo w poprzednim byłem w tym mistrzem) i jestem na siebie zły. Nie aż tak, żeby odmówić sobie codziennej dawki glukozy schowanej pod sreberkiem, ale jednak. W tym, jakże zmiennym nastroju, stwierdzam, że jednak nadciągają gradowe chmury, symbolizujące kolejne dni maja, które wyznaczają końcową datę zrobienia: tego, tego, tego, (...) tego. Jak napisałem na początku (i podkreślałem to już kilkakrotnie), osoba rodzicielki to bardzo specyficzna postać w życiu człowieka. W moim - nawet za bardzo. Przez pięćdziesiąt osiem dni rozmawiam przez telefon z uśmiechniętą, poirytowaną, zapracowaną kobietą; przyjeżdżam na dwa dni po dwóch miesiącach nieobecności i tym razem nie rozmawiam, a widzę jeszcze bardziej zapracowaną kobietę; kobietę, która oczekuje, rzuca na barki, nie pyta, nie jest ciekawa, ale ma pretensje. Czy naprawdę nieswoja marynarka i torba podróżna mogą stanowić pretekst do tego, żeby śmiertelnie się obrazić na czas, kiedy jestem w domu? Wyjechałem z płynem do naczyń na ręku.

Drugi przykład to Pani Matka. Spotkałem ją w szkole, kiedy przeszkodziłem w próbie charakterystyki Ani Shirley. Żeby nie wywołać złości zabraniem czasu i żeby uzyskać zamierzony cel, przedstawiłem się i powiedziałem szczerze, po co tu jestem i o co proszę. Kiedy uczniowie zaczęli pisać, Pani Matka rozpoczęła się nieudolnie krzątać, coby nie za bardzo młodszy d niej student myślał, że Pani Matka ma plan na siebie, na lekcję i na tę kilkunastoletnią młodzież.

(szept)

Wie pan, ta filologia z tą logopedią to się świetnie uzupełniają. Ja sama skończyłam filologię polską i zamierzałam iść na podyplomówkę, ale chyba już nie...sam pan wie, jak to jest przy dwójce dzieci.

(a w głowie: No ale skąd ja mam to wiedzieć, jak to jest mieć dzieci i to całą dwójkę?? I w ogóle weź przestań zrzucać, kobieto, na dzieci, że są ograniczeniem. Jakbyś chciała, to byś poszła.)

A wie pan już, gdzie chciałby pan pracować?
- Proszę pani, będę miał tyle możliwości pracy, że jeszcze o tym nie myślę.
- Tylko niech panu czasem nie przychodzi do głowy, żeby pracować w szkole. No po prostu orka na ugorze. No a jak pan jeszcze trafi do takiej szkoły jak ta, gdzie patologia rodzi się za patologią, a potem takie zaczynają naukę... [powiedziała nauczycielka języka polskiego]

(Na szczęście uczniowie skończyli pisać i ruszyli w moją stronę, przeszkadzając Pani Wzorowej Matce w kontynuowaniu rozmowy, bo już nie mogłem tego słuchać. Pozostał niesmak i pytanie, po co ta kobieta pracuje z dziećmi i sama je ma, skoro to ona sobie nie radzi. Beżowy żakiet to jednak za mało, żeby olśnić uczniów. Zero charyzmy, brak osobowości, kreatywność na poziomie otwierania paczki chusteczek, czyli robię to, co muszę. Jak na spotkanie, które trwało 10 minut, to moje myśli pędziły niczym spóźniony pociąg, dlatego wtopiłem się w tłum uczniów, krzycząc...)

Do widzenia! 

Skrzydlate słowa

Obowiązki się piętrzą i mniej już ich nie będzie. Gdyby dorzucić do tego noc przykrych słów i wybryki słońca, które nie ułatwia funkcjonowania ani w autobusie, ani na praktykach (gdyż krótkie spodenki wyglądają niepoważnie i łatwo w nich stracić autorytet w oczach dzieci i szacunek dostojniejszej części szkoły) mógłbym usiąść i zajadać smutki, które przysporzyłyby mi nowych zmartwień. Nie wydaje mi się jednak, żebym mógł napisać teraz o sobie w ten sposób. Spotkania z dziećmi dłużą się, bo i godzin spadło nie mało, a przerwy również nie były najkrótsze, ale każde z nich staje się kotłem pełnym wrażeń, pisanych na kartach biografii moich emocji, który jest podsycany żarem fascynacji drugim człowiekiem. Do dziś byłem przekonany, że tylko ja wzbogacam się wspólnymi chwilami. Mimo że nauczyciele i sam dyrektor placówki są powściągliwi i unikają oceny osób innych niż te, z którymi spędzają każde przedpołudnie swojego życia. Niczym wciągnięty siłą w głuchy telefon usłyszałem, że jestem najbardziej porządnym studentem, z jakim się spotkali. A przecież darzę ich wielkim szacunkiem za ich kunszt wychowawczo-edukacyjny i osobowość. Trudno mi w to uwierzyć do tej pory, bo niełatwo mi odpowiedzieć w sposób twierdzący na zaskoczenie, które chodzi po głowie: o rany! może ja się do tego nadaję?

Balsamem dla mojej duszy stały się słowa: potwierdzam rezerwację. W końcu ruszam w Polskę. Zawsze czekałem na odpowiedni moment, ale on nigdy nie nadejdzie. Chwytam dzień, a bunt w pracy mógł przynieść mi tylko korzyść. Legendy o jednym z najpiękniejszych polskich miast pozostaną albo nieśmiertelnymi legendami, albo przyjemną dla zmysłów rzeczywistością. Zapomniałbym o pociągach - podróże nimi są tak rzadkie, jak prawdziwe są plotki, ale przeżywam je z zachwytem jeszcze długo po tym, kiedy wyciągnę z wagonu ostatni bagaż.

Zmienia się, bo już nie chcę być idealny w każdej dziedzinie mojego życia. Nie chcę być na minuty ani spojrzenia. Sam nałożyłem sobie kajdany, które tylko ja mogłem ściągnąć. Wpuściłem świeże powietrze w weekendy. Choć jeszcze ten moment nie przyszedł, to jednak został zaakceptowany. W 3 dni zdołałem przeczytać trzystapięćdziesięciostronicową książkę i przestałem wierzyć upojonym odwagom, które kierują do mnie krzywdzące słowa. Dom jeszcze nigdy nie był tak dziwną mozaiką, siedzącą na niezdecydowanej huśtawce, a ja jeszcze nigdy tak bardzo nie wierzyłem swoim wyborom. Ruszam w świat - fizyczny i muzyczny. Chcę przemierzać kilometry, szukając pięknych chwil, i wydobywać z wnętrza moją wrażliwość, ubierając ją w wyśpiewywane słowa. Z niecierpliwością czekam, aż znajdę dłuższą wolną chwilę i wezmę trzydzieści dwie kartki do ręki, żeby sprawdzić, co oznacza nadzieja dla grona współczesnych szóstoklasistów. I wierzę w tego, którego czasami spycha się świadomie na margines:


Panie Mateuszu! (z bardzo wyraźnym ł wkradającym się między dwie samogłoski)
Co się stało?
Widzi pan? Tam są dmuchawce! W końcu!
Widzę! Wiesz...mówi się, że jeżeli pomyślisz życzenie i zdmuchniesz z niego za pierwszym razem cały puch, to życzenie się spełni.
...
- A jeżeli pomyślę, że chciałbym duży dom, w którym zamieszkam ja, moja mama i moi bracia, bez obcych ludzi, to to się spełni???

- ...tak, Sławku. Na pewno się spełni, ale...nie od razu. Ze spełnianiem się życzeń jest jak z pojawieniem się dmuchawców - nigdy nie wiesz, kiedy to nastąpi, ale warto czekać. Prawda?


niedziela, 20 kwietnia 2014

Jesteś Bogiem

Jadąc autobusem, znów miałem wizję: Ty, z rękoma nad głową, stoisz na czymś twardym jak kamień i ostrym jak nóż, tuż po ostrzeniu na równie twardym progu czteroizbowego Domu, do którego nie za darmo Cię wpuściłem. Słońce zaczęło otwierać oko ukryte głęboko pod powieką chmur, a powietrze stawało się rzadkie, jak uosobienie wiary, nadziei i miłości w jednej osobie. Chwilę później znów zerknąłem na Ciebie. Patrzę, a Ty zaczynasz delikatnie unosić się ku Niebu. Choć to niewiarygodne, skała, na której stoisz, zaczyna tracić swą ostrość i gubi powłokę z wiecznego śniegu, a Ty unosisz się coraz wyżej.
Dałbym słowo, że jeszcze chwilę temu biła tam tylko muzyka.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Źródło

Do czego mogą się przyczynić: dzień wolny od pracy (który jest niczym biały kruk) i dzień bez praktyk (który tym razem nie wynika z mojego gorszego stanu zdrowia)? Wstaję ultrawcześnie, chociaż nie muszę, bo dzień nie został jeszcze zagracony czynnościami w mojej głowie. Zwlekam się z łóżka na podłogę i ćwiczę mięsień, którego nazwa jest mi obca, ale potrafię go umiejscowić (inaczej to nie miałoby sensu) i uparcie go napinam, żeby był silniejszy. Bezwzględny rentgen wytyczył ścieżkę moich działań pod nadzorem, którego nie chcę zawieść. Robię to, co zwykle, ale szybciej, bo każda minuta jest na wagę złota. W końcu trzaskam drzwiami i moje kurze łapki spotykają inne kurze łapki. Idziemy na zakupy; jemy śniadanie, czego brakowało nam już od bardzo dawna; nadrabiamy szklanoekranowe zaległości; robimy obiad, który zajmuje więcej niż 15 minut, a potem...śpiewamy, łapiemy dźwięki, uśmiechamy się do siebie i zjadamy lody czekoladowe. A cała radość spływa po naszych ramionach, które są jakby bliżej niż zawsze. Praktyki natomiast wypełniają mi dzień będący paradoksem szklanki wody. Zajmują to, co jest już zajęte, ale ich waga jest nieco większa, więc z wszystkiego innego trzeba zrezygnować. Zwłaszcza ze snu. Ale nie tym razem...w końcu, po długiej przerwie, poszedłem żwawym krokiem na uczelnię w poniedziałek. Brać studencka i wykładowca patrzyli na mnie, jakbym naprawdę skorzystał z faktu, że wykłady są otwarte i trafił do sali pełnej młodych twarzy z ulicy. Nie było mnie tylko miesiąc. Wieczorem miało miejsce cotygodniowe ćwiczenie głosu i repertuaru z ogromną przyjemnością. Moja decyzja sprzed ponad dwóch lat wciąż jest żywa i nie mógłbym być bez niej szczęśliwy. Jedyny problem wiąże się z miejscami mojego pobytu. Zbyt często się przemieszczam, toteż żaden służbista nie ma takiej mocy, żeby mnie zapamiętać, skoro jestem jednym z setek, a nawet tysięcy. A gra toczy się o jeden mały dokument. W końcu...po kilku miesiącach przerwy wróciłem do czytania. Gwiazdkowy prezent nareszcie został rozpakowany. Uwielbiam takie powroty, zwłaszcza, jeśli książka opowiada o nadziei, poszukiwaniu, naprawianiu błędów i ciągłej wędrówce.



sobota, 12 kwietnia 2014

Krzyżówka bez hasła

Na bezsenne noce i łzawe poranki trzeba reagować natychmiast. Brak butów to również priorytetowa sprawa czasu. Przed deszczem nie zawsze warto uciekać, bo może być oczyszczający równie bardzo jak jedno przepraszam. Z kolei pękające serce musi odleżeć swoje, ale nie za długo, bo może nie wrócić do pierwotnej postaci. Nie jest grzechem obawa przed tym, co będzie z nami jutro. Tragedią ze skutkiem śmiertelnym jest powiedzieć, że wszystko jakoś samo się ułoży. Przez ostatnich kilka dni sen nie mógł przyjść z powodu niewiedzy i lęku. Teraz układam plan akcji ratunkowej mojego świata, skoro szczęście ma tylko chwilę. Niestety, boję się każdego wyboru i większości decyzji. Póki co, pachnie pomarańczą, a to już jakaś odmiana. Wpatrując się w czarne niebo, myślę o tym, że chciałbym kiedyś, trzymając Cię za rękę, pielęgnując wszystkie znajomości regularnie oraz dbając o ciało, duszę, umysł i głos, móc powiedzieć (mimo nieznajomości języka francuskiego), że niczego nie żałuję.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Boso

Codziennością jest dla mnie to, że chcę być niewidzialny i niesłyszalny. Chcę być kimś pomiędzy pomocnikiem Świętego Mikołaja a łuską Złotej Rybki. Dziś nie dało się mnie nie usłyszeć, ponieważ, w obliczu niespodziewanej gradacji żywiołu, moje buty zwracały uwagę przechodniów idących w przeciwną stronę niż ja, wydając dziwne dźwięki w wyniku zalania wodą. Ręce też w końcu się poddały, ponieważ parasol nie uodpornił się jeszcze na niepojęte dla niego siły. Walka z nieznanym jest naiwna. Próg mieszkania, w którym chowam się przed każdą zmianą (również atmosferyczną), przywitał mnie obraźliwie szorstką wycieraczką, co nie powinno budzić we mnie zdumienia. Z kolei ręce bezsilnie ugięły się pod ciężarem wody płynącej wartkim strumieniem z podeszew. I choć jest już względnie sucho, wyglądam jak dalmatyńczyk, ale bardziej smutny, bo plam na ubraniu od stóp do głów nie namalowała radość wdzierająca się bezczelnie do wszystkich kałuż na dobrze znanej mi trasie. W dalszym ciągu nie potrafię znaleźć słów, które opiszą to, co czuję. Nawet głupie czerwone trampki dały mi do zrozumienia, że, podróżując samemu, tak łatwo lekceważę sygnały, tylko dlatego, że ich nie widzę, bo są poza zasięgiem wzroku, ale tylko na pierwszy rzut oka. Milczysz, a ja nie chcę już pytać, bo noc i tak jest zbyt krótka, a Księżyc nie zrozumie. Nie tym razem. Toniemy w żalu, samotności i łzach, ale z naszej dwójki to ja nie umiem pływać.


Nie ratuj mnie, bo nie o to proszę...


niedziela, 6 kwietnia 2014

Moja nadzieja

Można nie rozmawiać ze sobą kilkanaście lat i żałować, że umarłeś, chociaż stajesz się złotym jabłkiem niezgody. Można powiedzieć Ci całą prawdę z okresu, kiedy w ogóle nie mówiłem i przyjąć do wiadomości, że nic Cię to nie obchodzi i że jesteś bezradna. Można zapomnieć o obietnicy, którą złożyłeś szmat czasu temu, ale ja pamiętam. Można z Ciebie zrezygnować, słysząc słowo, które jest tym ostatnim: dziwny. Mogę powiedzieć Ci dzień dobry, ale zapomnieć o jak cudownie zobaczyć Cię kolejny raz obok mnie. Łatwo być głuchoniewidomym, ale niewyobrażalnie trudno jest zachować w Twoich oczach mój obraz sprzed chwili, w której nasze źrenice zajrzały w głąb siebie po raz pierwszy. Balansuję na krawędzi dziś, jutro i wczoraj. Nie wykorzystuję w pełni tej jednej chwili, jaką jest życie. Antidotum dla moich porażek jest to, że jutro dostanę kolejną szansę...i nagle jutro przynosi mi jednowyrazowy temat na projekt, który pochłonie mnóstwo mojego czasu, bo wciąż jestem niezłomnym perfekcjonistą - nadzieja...