Zaczęło się niewinnie - rzadkie podróże do domu, ta sama trasa, niezmienny środek lokomocji, bliźniaczo podobna cisza za każdym razem i powtarzająca się samotność obserwacji. Pierwszy krok naprzód odcisnął się wyraźnym śladem w postaci 15 314 znaków.
Szczęście ma chwilę jest portretem wyobraźni, sposobu postrzegania świata i wrażliwości na szczegóły dnia codziennego. Świadomość ulotności chwil nie pozwoliła mi, by odeszły w zapomnienie kolejne.
Nic bardziej osobistego
Szczęście ma chwilę
- Wszyscy patrzą, ale nikt nie widzi. –
pomyślała, wzdychając w sposób zrezygnowany, choć dopiero chwilę temu wcisnęła
się do zatłoczonego autobusu.
Zastanawia się, jakie wrażenia
wywołuje podróż wśród ludzi, których wiek sygnalizuje niemałą rozpiętość na osi
czasu.
- Bezwzględne wskazówki historii
ukazują kilkumiesięczne dziecko śpiące na ręku starszego brata, kończąc na
starszym panu, w dłoniach którego pieniądze podskakują i chroboczą w sposób tak zacięty jak człowiek pierwotny próbował wywołać ogień
za pomocą krzemienia. - skończyła i oparła głowę o szybę, która natychmiast
zyskała aprobatę jej ciemnobrązowych włosów.
Taką wyjątkowością cieszy się również
słońce obdarzone przepięknym uśmiechem fioletowego tulipana rosnącego na
rabatce pod pomnikiem w centrum miasta.
Mężczyzna bez wątpienia zna czas,
kiedy przyszłość autobusów jeszcze się nie pisała.
Dziewczyna otworzyła czerwony plecak i
wyciągnęła książkę – w jednej chwili trzymała w ręku swój cały świat.
W tym momencie jej historia nabiera
rumieńców…
- Każdy chce być pierwszy, wszyscy
nerwowo stoją w kolejce, plując jadem na opieszałość kierowcy, choć jest ona
dla wielu jedyną drogą do domu. – zamyślił się.
– Lubię stać z boku, zapłacić na samym
końcu piętnaście złotych bez dwudziestu groszy, których nie zdołam wykrzyczeć
słowem napiwek!, i poprosić bilet
tam, skąd pochodzi kierowca maszyny.
Kasa fiskalna wydrukowała kilkucentymetrowy
kwit – to warunek powrotu. Wszedł, rozejrzał się, widział na sobie wzrok
kilkudziesięciu osób, od czasu do czasu uderzając osoby siedzące po jego lewej
stronie siwą, lekko znoszoną torbą, w której leżały już: hamburger, żółty
ołówek, a nawet 21. Niespodziewanie
stał się cud – choć był znużony oglądaniem byle jakich, zmęczonych twarzy,
słońce wskazało mu wolne miejsce. Wiązka promieni przybrała rangę reflektora, w
którym kąpią się talenty przed liczną publicznością.
– Przepraszam, mogę od okna? – zwrócił się z
prośbą do zaczytanej, kilkunastoletniej, zupełnie mu obcej dziewczyny.
– Jasne – chłodno odpowiedziała.
Rozgościł się więc na tyle, na ile
pozwoliła mu współpasażerka.
– O czym myślą? – snuje. Pani z blond
włosami przeczesanymi na prawą stronę, która z jego perspektywy okazuje się jednak lewą, śpi. Oczy zamknęła też brunetka
siedząca przed nią. Jej loki na pewno nie skręciły się w stronę nieziemsko
ciepłych promieni.
– Niedbała fryzura… - raczej nie
zależy tej kobiecie na wyglądzie, bo bluzka też nie podkreśla koloru oczu,
które właścicielka skrzętnie ukrywa pod nie pomalowanymi powiekami. –
zmarszczyła czoło i poczuła się jak nie najgorsza stylistka.
– Siedzę w niesamowitym słońcu. Szkła
moich okularów załamują światło w podobny sposób jak wtedy, gdy robi mi się
słabo lub gdy nie przesypiam nocy, a oczy otwiera budzik w telefonie, którego
nie mogę znaleźć, bo przecież zawinął się w czerwone prześcieradło na wysokości
mojego brzucha. – to wszystko pomyślał jednym, utkwionym w horyzont,
spojrzeniem.
- Autobus jest wielką ulotką gestów i
zachowań. Zakaz palenia, palce obejmujące poręcz – to dla tych, którym
zabraknie szczęścia w wyścigu po miejsce w średnio wygodnym fotelu. – zauważa dla
siebie, zbierając garstkę niesfornych włosów i układając je za prawym uchem.
Nieznajomy
nachalnie wpatruje się w jej lekturę, a przy okazji wygląda, jakby chciał coś
powiedzieć. Dziewczyna niewzruszenie przewraca kolejne strony, upewniając się,
że równomiernie pomalowała paznokcie na kolor pomarańczy.
Niebieski wózek na białym tle
umożliwia frajdę niemowlętom – ale żadnego nie słyszę – wyłania się z ciszy
spostrzeżenie chłopaka, który siedzi przy oknie od czterech minut. Prawdziwą kroniką,
zresztą ogólnie dostępną, jest przednia szyba autobusu. Dyndające na sznurku,
przywiązanym do bezbarwnej, szkłolubnej, gumowej przyssawki, maskotki wypchane
pluszem, naklejki z bohaterami bajek, których nie pamiętają najstarsi Słowianie i pocztówki, przywiezione lub otrzymane.
– Pamiątki z rodzinnych wakacji,
delegacji służbowych, spontanicznego wypadu za miasto, a może najbliższego
sąsiada? – wbija swój hipnotyczny, kobiecy wzrok w wyraźną dal, która jest
przecież reprezentatywnym, szklanym początkiem.
Widnieje też czerwone serce. – Na
pewno ktoś kocha kierowcę – lubi miłość
i mężczyzn, więc wymyśla to bez większego trudu.
i mężczyzn, więc wymyśla to bez większego trudu.
Ma dzieci, choć może nie dostał prezentów od
nich. – Jest bezpłodny? Może wspiera jeden z tysięcy Domów Dziecka? Albo żyje
wbrew innym z kim innym i uhonorowano jego złote, tętniące życiem, serce, które
tłoczy krew i daje radość nieszczęśliwym?
Jego wyobraźnia ma coraz większe
halucynacje.
– A psik! – kichnęła, poruszona
palącym słońcem, dziewczyna. Nikt nie życzył jej zdrowia, skoro nikomu nie dała
się poznać.
– Czułbym się wyróżniony, gdyby
pamiątka ode mnie stała się anonimowym obiektem publicznego zainteresowania. –
zawiesił wzrok w rozciągającym się od piętnastu sekund lesie, bo jego tato
również był kierowcą. – Znali się? – odrzuca odpowiedź i patrzy na drobną rękę
schowaną w bieli i czerni koło-kwadratów.
Oboje słyszą rozmowy, chociaż nie
widzą ust, które się poruszają. Mimowolnie podnoszą głowy niczym surykatki
wyczuwające śmiertelne niebezpieczeństwo.
Pisk opon po raz szósty – ludzie
wychodzą i wchodzą. Pani domu, pisarz, kelner – autobus nie zna różnic i
ograniczeń. Tylko wiejski pijaczek może mieć problemy
z zagrzaniem sobie miejsca w (dla niego) luksusowym apartamencie na kółkach, który nie uznaje dewiacji zagrażających społecznej moralności.
z zagrzaniem sobie miejsca w (dla niego) luksusowym apartamencie na kółkach, który nie uznaje dewiacji zagrażających społecznej moralności.
Dla dzieci pekaes może się okazać
statkiem kosmicznym ze snów. Lusterka i poręcze odbijające łaskawe tego dnia
promienie z samego środka ogromnej, żółtej kuli, choć dziś nie sposób
stwierdzić, że jest okrągła.
Młodzieniec w porywach nudy usiłuje
nakreślić na szybie ilustracje. Nie potrafi ich zrozumieć jego towarzyszka
podróży.
Za duże siedzenia, wzorzyste, zielone
zasłony i obcy ludzie, od których oddzielają najmłodszych dorośli, siadając po
wewnętrznej stronie podwójnego miejsca odpoczynku, są również częścią
nieziemskiej całości stworzonej przez dziecięcą wyobraźnię.
– Wybieg, hall, korytarz – próbuje
wybrać odpowiednie słowo, utkwiwszy błękit swych oczu w mężczyźnie w średnim
wieku, który bawi się zegarkiem i ziewa, siedząc pięć miejsc przed nią po
drugiej, bogatszej jej zdaniem, stronie. Jak by nie nazwać centralnej części
autobusu, takie skojarzenia przychodzą jej do głowy.
STOP!, kolejna stacja, ludzie
wychodzą, nie wiedząc, że obserwują ich wszyscy z wyjątkiem tych, którzy nie zdążyli wcześniej zmrużyć oczu. Blondynka na
siedzeniu po drugiej stronie pojazdu uniosła powieki, zmuszona, dźwiękiem
telefonu (którego nie rozpoznałem), przerwać drzemkę. Zacisnęła usta, tworząc dziubek
i naśladując rybę zaskoczoną brakiem wody, która chciałaby wykrzyczeć swoje
oburzenie. Specyficzny układ warg mówi z jej licznie występującymi zmarszczkami
jedno – wybrałeś zły moment.
– Nie odebrała. – pomyślała, że to
facet, więc zamknęła i za chwilę otworzyła powieki na znak akceptacji i
kobiecej dominacji w tej jednej chwili.
Karolina i
Maciej – swoje imiona poznali w wyniku przypadku – rutynowej kontroli biletów,
która kosztowała ich wyciągnięcie dowodu osobistego i legitymacji studenckiej.
Kanar prawie wykrzyczał ich dane, więc nawet strudzony aparat słuchowy byłby w
stanie odebrać informacje o parze siedzącej w ogonie pędzącej maszyny.
– Wszyscy patrzą w tym samym kierunku, choć to
nie miłość. – przypomina sobie słowa i porzuca je z nadejściem chmury w
kształcie splecionych dłoni.
– Dlaczego by nie usiąść w stronę
przeciwną do reszty pasażerów? – myśli, chcąc przerwać tę niekrępującą zmowę
podróżniczego milczenia.
Istnieją zasady, trzeba się
podporządkować, by spokojnie dojechać do domu bez zwrotu pieniędzy za bilet.
– One
way ticket to nie tylko bezrefleksyjna ufność w dotarciu na przystanek w
jednym kawałku! – powtarza sobie, poprawiając bransoletkę z Wieżą Eiffla i
czerwonym pantofelkiem, który mógł niegdyś zgubić Kopciuszek, uciekając z balu.
– Nie po raz pierwszy jadę autobusem
tej linii. Ostatnio mijałem połacie śniegu, teraz kierowca nawet się nie zastanawia
nad włączeniem ogrzewania. – na samą myśl robi mu się ciepło w piersi po lewej
stronie.
Komuś zaschło w gardle, pani kilka
rzędów przed nimi musiała wykaszleć to, co znienacka pojawiło się w jej
przełyku. Kilkanaście par oczu zwróciło się ku damie, która przerwała
podróżniczą ciszę. Tylko Karolina nie mogła się oderwać od monotonnego
przewracania kolejnych stron książki.
Wiosna (ten wyraz kojarzy jej się z
małymi przyczynami, które wywołują wielkie skutki) nie pokazuje nowego życia,
ale upływ czasu, za którym przyszło nam tęsknić. Zaorane pola, tablica z ceną
gazu przyprawiająca kierowców o szybsze bicie serca i krety, które właśnie
rozpoczęły ekspansję w przydomowych ogródkach, stoją na straży niezmienności
cyklu ludzkiego życia.
–
Zauważamy to samo, ale na nowo. – dociera do niego, gdy patrzy na te same
skupiska domów i szyny kolejowe w soczystych kolorach, z nadzieją w oku i
większą uwagą. Widzimy zmiany, ale nie szukamy ich źródła. Uznajemy taki stan
rzeczy, bo…
-
czy my kochamy życie? – jego myśl przerywa inny kanał wewnętrznych wyobrażeń.
To refleksje dziewczyny z książką.
– Dlaczego nie zastanawiamy się nad
tym, co myśli właściciel sklepu z kominkami, gdy świeci słońce, bo
pomarszczona, trzęsąca się, ale wciąż kochająca dłoń zerwała z kalendarza
kartkę z napisem: Kwiecień: 4, środa,
Izydora, Wacława? – to chwila na zadumę Macieja.
1 – kompleks wielu uczniów, ale i
szczęście dla tych, którzy sami zapewnili sobie ten numer grając, tańcząc czy
wyciągając nogi nad biało-czarnymi przeszkodami.
– 1 to cyfra, która stanowi dla mnie
chwilę zawieszenia w drodze do domu. – wie, że zostało mu już tylko 3/6 trasy.
Ktoś poszedł do toalety, wnuczka
siwowłosej pani kupiła dwa batony z orzechami, a dwudziestoparoletni mężczyzna właśnie zgasił trzeciego papierosa. Wokół
niezliczona liczba autobusów.
– To raczej nie moja wina. – powtarza
sobie do skutku, bo przecież umie liczyć bezbłędnie, ale tym razem jest
ograniczony przez kilkumetrową zbitkę blachy i silnik
o niewyobrażalnej mocy. Czerwony kosz też nie odpowiada za to, że unosi się z niego dym tak jak mgła, która pojawia się rano nad spowitą przez rosę zielenią gruntu pod lasem.
o niewyobrażalnej mocy. Czerwony kosz też nie odpowiada za to, że unosi się z niego dym tak jak mgła, która pojawia się rano nad spowitą przez rosę zielenią gruntu pod lasem.
Zakaz
za nakazem, ostrzeżenie za informacją.
- Miasto pełne jest niespodzianek, ale
irytuje swoją naiwną wersją odpowiedzialności. Robimy to, co jest zabronione,
nie bierzemy sobie do serca rad, które oglądamy (bo kolory przyciągają naszą
uwagę) i czytamy (bo niewątpliwie są to teksty) w znakach. – bezrefleksyjnie
stwierdza, choć za kółkiem spędził już trzy lata.
Podekscytowana prędkością blaszanego
wehikułu odległości, który, mijając równoległe serie drzew, umożliwia liźnięcie
sztuki filmowej, pyta siebie: - czy kierowca zastanawia się, co by zrobił,
gdyby nie pojechał w prawo, a na przykład zawrócił? - Chorda rozwścieczonych
podróżujących zjadłaby go na czwartkowy obiad, chociaż już nie u boku króla
Poniatowskiego i jego intelektualnej świty.
– Człowiek powinien od czasu do czasu stracić
tę swoją niezbitą pewność, żeby poznał prawdziwy smak życia. – myślą
wyprzedziła go o szesnaście setnych sekundy.
– Od trzech lat czekam na
niespodziewany, zwiększający trzykrotnie ilość życiodajnych bąbelków na
milimetr sześcienny krwi, zwrot akcji. – terrorystę w szeregach
inowrocławskiego pekaesu albo co najmniej niezaplanowane czołowe nieszczęście.
Wizja zaburzenia płynności ruchu tętni żywym oddechem w kłębku jego nerwów.
- Może ona w końcu by zrozumiała i ruszyła
na odsiecz z matczynym sercem na dłoni? Uwierzyłbym nawet, gdyby była to
połówka świeżego pomelo własnoręcznie rozłupanego w słoneczny dzień na kocu pełnym wrażeń jakieś dziewięćdziesiąt kilometrów w
drugą stronę. – pomarzył z utęsknieniem, podwijając rękaw ciemnoniebieskiej
koszuli.
Nie wiedział, że jednocześnie odkrywa
napis dumnie noszony przez niego na piersi. ..ERY …ERA…. .EEDS . ..VOL.TIO. –
może to szyfr albo po prostu część angielskich słów, które akurat wychyliły się
zza dwóch krańców intensywnej kratki. Opadające kurtyny tworzą spójną całość
dzięki siedmiu małym, plastikowym krążkom z dziurkami w środku przypominającymi
czterolistną koniczynę. On jednak daleki był od takiej dawki szczęścia. Nie
widać strachu w oczach jeźdźców na mechanicznych koniach, bo pan ubrany w
czerwony T-shirt, brązową bluzę na zamek i ciemnooliwkową baseballówkę wie, co
robi. Odpowiedzialność nie schodzi z jego ramion od co najmniej kilkunastu lat.
– Ja też coś wiem! On nie ma włosów! – dumnie
triumfuje piękniejsza część nadwrażliwego duetu.
Ludzie patrzą – na pola, domy i
przydrożne sady po prawej oraz na sklepy, korporacje i bogatszą część miasteczka po stronie, w obronie której staje mańkut – osoba
tak rzadko spotykana jak miłość w rodzinnym domu. Wszystko robi na lewo, choć
jedyne, co może skraść, to serce – naiwne i gotowe do przyjęcia śmiertelnej
dawki nie kończącego się uczucia.
- Boją się – dochodzi do wniosku, gdy
od godziny ogląda, wystające tuż ponad siedzenia, włosy. Blond, kruczoczarne, z
domieszką farby i jasnych pasemek, przypominających nieproporcjonalne do głowy
przejście dla pieszych, po którym można się jedynie podrapać. Nie spoglądają na
sąsiada naprzeciwko, bo dzieli ich hall – sfera nie do przebrnięcia. Mimo to
jest ona pretekstem patrzenia na siebie spode łba lub z pulsującą w źrenicach ciekawością. Jeden za drugim zerkają na tych z przodu, bo wzrok
wbity przed siebie nie dziwi.
– Nic nie widać! – czerwona plandeka
kilkutonowej ciężarówki przyzwyczaja go od jedenastu minut do istnienia tylko
jednego koloru. Gorzej z tym, by skierować oczy na to, co za nami. Może
ulokował się tam śpiący mężczyzna, kobieta czytająca kolorową gazetę lub
sześcioletni chłopiec w zielonej kurtce i zamszowych, śmiesznie małych butach,
który ma czerwony zygzak na prawym policzku, bo mama wcisnęła do pączka z
miłości olbrzymią dawkę różanej konfitury. Umysł Macieja tworzy wielodzietną
rodzinę sennych wyobrażeń, spośród których żadne nie jest prawdziwe, bo
udawanie nie boli.
Palec ociekający soczystą pomarańczą
wędruje po brzegach ust, jakby lektura pochłaniała dziewczynę tak bardzo, że
trudno jej opanować zniecierpliwienie. Jedni ogryzają paznokcie, inni chwytają
za włosy i nie puszczają ich dopóty, dopóki zagadka się nie rozwiąże.
Podróż traci tempo, za chwilę również zostanie
pozbawiona sensu, ale Maciej jeszcze o tym nie wie.
Książka się zamyka, nadając
katastroficzny wymiar poznawaniu świata przez czarne, figlarne znaki na szarym
papierze. Strony spektakularnie uderzyły o siebie, ale on liczy na łut
szczęścia.
– To przypadek, na pewno. – pomyślał i
ze spokojem oparł prawe ramię o zszarzałą od zacieków szybę.
Karolina poprawia raz jeszcze
bransoletkę, a przy tym czubek miniatury francuskiego monumentu przekracza
granicę siedzenia, na którym zabunkrował się ze swoimi emocjami nieśmiały
okularnik. Podobno można z nim porozmawiać w co najmniej sześcioro oczu. Figury
matematyczne znikają pod beżową powłoką dwudniowego płaszcza. Ciemny brąz,
pokrywający centrum dowodzenia jej myśli, też nagle się zmienia. Kolejne włosy
giną za uchem, tym razem lewym, bo po drugiej stronie głowy końcówki i cebulki
przyrzekły posłuszeństwo albo chciały się efektownie zaprezentować przed
bezbłędnym obserwatorem.
Nagle przestrzeń, którą budowali przez
półtorej godziny, została zdegradowana do sfery jego niewypowiedzianych
pragnień.
– Zaczekaj! Zostawiłaś książkę! –
reaguje natychmiast. Dziewczyna odwraca się, spoglądając na posępną twarz
dwudziestolatka ze wzrokiem zatrzymanym w czasie.
– Dziękuję – odpowiada z dozgonną
wdzięcznością. – Samotność w sieci. Moja
ulubiona.
Odchodzi po raz drugi. Stawia kolejne
kroki niczym skromna faworytka na czerwonym, hollywoodzkim dywanie. A może
raczej zmierza po nagrodę wywalczoną na festiwalu w Cannes? Na pewno nie może oderwać od niej wzroku, a słońce nie traci na sile.
Wysiadła w szczerym polu, wyglądając
jeszcze piękniej, choć Maciej przez dziewięćdziesiąt minut miał ją tylko dla
siebie. Kierowca spogląda w lewe lusterko, silnik rzęzi i sygnalizuje gotowość
do kolejnego startu. Coś stuka, ale tylko nieśmiały chłopak to słyszy – jego
serce zabiło mocniej, bo niebieskooka uniosła swój słomiany kapelusz wraz z niewinną twarzą o ledwo widocznych rumieńcach. Jego policzki wypełniły się
naturalnym szczęściem, ukazując lekko przebarwione szkliwo i natrętne pęknięcia
w dolnej części ust.
W tej samej chwili dziewczyna znikła gdzieś za zieloną zasłoną, pozostawiając młodzieńca w intymnym świecie jego wyobrażeń. Pojechał dalej sam, choć w autobusie wcale nie było pusto. Na pamiątkę zostawiła swój ciemnobrązowy włos, który nie mógł się oderwać od oparcia siedzenia. Chłopak włożył go między przypadkowe strony lektury ukrytej w otchłani szarej torby.
W tej samej chwili dziewczyna znikła gdzieś za zieloną zasłoną, pozostawiając młodzieńca w intymnym świecie jego wyobrażeń. Pojechał dalej sam, choć w autobusie wcale nie było pusto. Na pamiątkę zostawiła swój ciemnobrązowy włos, który nie mógł się oderwać od oparcia siedzenia. Chłopak włożył go między przypadkowe strony lektury ukrytej w otchłani szarej torby.
- Nie patrzymy w tył, bo to nie tylko
wstyd, ale i przeszłość. - Maciej odnawia monolog, który nie zostanie już
więcej zakłócony przez pokrewną duszę.
– Warto pamiętać o tym, kogo i co spotkaliśmy
za ostatnimi drzwiami, ale nie pozwólmy tej myśli wszczepić się głęboko pod
skórę! – podkreśla z buntowniczo uniesionymi brwiami.
– Przed oczami brunatno-czarne chmury.
Za chwilę będą częścią nieba, które jest za nami, bo przecież wciąż jedziemy. Tylko
nie dziwmy się kroplom, które właśnie wystartowały w wyścigu po uwagę
wszystkich i każdego z osobna, unosząc powieki połowie z nas. – wzdycha, powtarzając motto swojej ulubionej książki:
Ze
wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz