Kiedy pół miasta śpi, a drugie pół bawi się w zakazaną miłość, zapominam o reszcie ułamków i jem płatki czekoladowe bez mleka. W lodówce pływają tylko ryba i światełko, które zaczęło mrugać. Nie dlatego, żebym się uśmiechnął. Zapadłem w przedzimowy naukowy trans. Kiedy myślę, że naprawdę chcę, bo spełnianie marzeń trzeba zaczynać "od zaraz", żeby nie móc nie mieć czasu na ich realizację, zostaję zasypany trzystoma stronicami. Nie oskarżę nikogo, że nie dał mi czasu, chociaż naprawdę nie dał. Nikt nie jest winny tego, że niestudia zajmują mi czterdzieści godzin tygodniowo i że od siódmej do dwudziestej trzeciej. Ani nawet, że złożyłem kilka obietnic, a żadna nie może zostać spełniona, bo mnie nie ma. Drugiego mnie także nie. Życie polega na ciągłym przystosowywaniu się, zwłaszcza wtedy, kiedy chcemy mieć wszystko. A ja zacząłem chcieć to mieć, bo tylko wszystko daje mi szansę na życie, o którym rok temu mogłem tylko pomyśleć. Nawet, jeśli to oznacza ciągłe wybaczanie sobie, że kolejny raz nie podałem dłoni, którą wyciągnąłem z kieszeni już dawno temu i nieustanny lęk, że być może nigdy nie zdążę. Nowy początek wymaga ofiar, a ja nie wiem, co mam wybrać, czyli co mam zostawić, a na czym się skupić. Równy podział i harmonia są niemożliwe w świecie marzeń, pasji, pieniędzy i drugiego człowieka. Rzuciłbym kośćmi, ale co wtedy, gdy oczka pokażą nie tyle kropek, ile chcę? Krzyczę, bo przestaję wiedzieć. Mam zbyt wiele do stracenia i tak wiele mogę nigdy nie poznać. Każda minuta jest radością z jednego i żalem z innego powodu jednocześnie. Dziś nie mogę oddychać. Głos drży, a dłonie pękają od zapomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz