czwartek, 21 listopada 2013
Do połowy zamknięty
Zaczynam być sobą gdzieś między obowiązkiem popołudniowo-wieczornym a porannym. Znowu przestałem szukać powodu, dla którego warto zasnąć, bo moje ciało odmawia. Smak rumianku mi nie pozwala. Urok półmroku jest zbyt intymny i zbyt jednorazowo-wyjątkowy, żeby go nie wykorzystać. Muzyka wdziera się we mnie bardziej, kiedy patrzę przez okno, widząc inne okna pod sklepieniem oblanym tą samą czernią. Wystawy sklepowe coraz sugestywniej namawiają mnie do tego, by zacząć snuć wizje na temat świątecznych prezentów, a to ma nie byle jakie znaczenie i myśli zapętlają graficzny symbol nieskończoności. Na domiar tego, zaczęło brakować mi czytania, więc namiętnie wieczorami śledzę słowa pisane przez inne "ja" znalezione w Internecie. Tak, blogi są zakładane przede wszystkim dla siebie, ale nie ma nic bardziej wciągającego od słów wrażliwego, anonimowego autora. A ja, jak zwykle spostrzegawczy, poczułem bardziej niż zwykle wpływ genów od kobiety, która pokochała mnie jako pierwsza. To nie tylko podobna budowa nosa (która zresztą pogrążyła moje nadzieje na zwycięstwo z anatomią, kiedy kolejny raz założyłem maskę studenta), ale i to, co jest niewypowiedziane. Łączy nas tajemnica. Ktoś ostatnio powiedział mi, że dzień trzeba zamykać na klucz, a przecież, bez względu na włożony w to wysiłek i częstotliwość wypowiadania słowa CHCĘ!, nie da się zakręcić słoika zbyt dużą nakrętką.
niedziela, 17 listopada 2013
Próba generalna
Kiedy pół miasta śpi, a drugie pół bawi się w zakazaną miłość, zapominam o reszcie ułamków i jem płatki czekoladowe bez mleka. W lodówce pływają tylko ryba i światełko, które zaczęło mrugać. Nie dlatego, żebym się uśmiechnął. Zapadłem w przedzimowy naukowy trans. Kiedy myślę, że naprawdę chcę, bo spełnianie marzeń trzeba zaczynać "od zaraz", żeby nie móc nie mieć czasu na ich realizację, zostaję zasypany trzystoma stronicami. Nie oskarżę nikogo, że nie dał mi czasu, chociaż naprawdę nie dał. Nikt nie jest winny tego, że niestudia zajmują mi czterdzieści godzin tygodniowo i że od siódmej do dwudziestej trzeciej. Ani nawet, że złożyłem kilka obietnic, a żadna nie może zostać spełniona, bo mnie nie ma. Drugiego mnie także nie. Życie polega na ciągłym przystosowywaniu się, zwłaszcza wtedy, kiedy chcemy mieć wszystko. A ja zacząłem chcieć to mieć, bo tylko wszystko daje mi szansę na życie, o którym rok temu mogłem tylko pomyśleć. Nawet, jeśli to oznacza ciągłe wybaczanie sobie, że kolejny raz nie podałem dłoni, którą wyciągnąłem z kieszeni już dawno temu i nieustanny lęk, że być może nigdy nie zdążę. Nowy początek wymaga ofiar, a ja nie wiem, co mam wybrać, czyli co mam zostawić, a na czym się skupić. Równy podział i harmonia są niemożliwe w świecie marzeń, pasji, pieniędzy i drugiego człowieka. Rzuciłbym kośćmi, ale co wtedy, gdy oczka pokażą nie tyle kropek, ile chcę? Krzyczę, bo przestaję wiedzieć. Mam zbyt wiele do stracenia i tak wiele mogę nigdy nie poznać. Każda minuta jest radością z jednego i żalem z innego powodu jednocześnie. Dziś nie mogę oddychać. Głos drży, a dłonie pękają od zapomnienia.
wtorek, 12 listopada 2013
Moje miasto
Rozwijam się wraz z nim - swoim tempem, które nie znosi czekać. Stagnacja oznacza samobójstwo, które wcale nie jest bezbolesne, choć dla niego to tylko kolejny pretekst do wyścigu szczurów w rankingach ludzkich zdań. A ja? Siedzę przyczajony w bujanym fotelu, spoglądając na falę postmodernistycznego zacofania. W końcu lekko sunę do przodu i zaczynam czuć krew spływającą z ciemienia moich nadziei, które przedziurawił karabin słów. Rzadko z powierzchni czerwonych cegieł, częściej w konkluzjach bezlitosnych i nienawistnych żartów. Mimo bólu, strachu i niepewności. Nie jestem na bieżąco. Dusza oświeceniowego humanisty nie wyprzedzi pędzącego pociągu, tak jak słowa nie wyprzedzą czynów. Moje miasto nie różni się niczym od innych - każdego dnia unosi się nad nim czarny dym wywołany kolejnym słowem, które zostało potwierdzone zachowaniem. A ono zbudowało mur.
czwartek, 7 listopada 2013
Milczenie jest złotem
Z każdą środą i weekendem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że większość osób z pracy ma IQ mniejsze od krzesła, na którym teraz wyśpiewuję swoje nic nieznaczące i nieobchodzące nikogo zdanie. Próby przewidzenia przez nich jakiegokolwiek stanu rzeczy jest mniej prawdopodobne niż to, że wróżbita Maciej stwierdzi, że jestem mężczyzną. Myśląc za szefa, odbieram sobie drugie dzieciństwo, ale milczę, bo świadomość straty jest nieprzyjemna.
Kiedy słucham, nie mówię. W ten sposób poznaję.
Widziałem też ją - przypadkiem, bo moje życie towarzyskie składa się teraz z incydentalnych chwil. Usłyszawszy dobrze z zaznaczeniem uśmiechu na twarzy, prawie uwierzyłem. Prawie, bo wiem nieco więcej niż inni spośród tłumu, który ona teraz opuściła. W sumie nigdy w nim nie była, ale pewnie myśli inaczej. Teraz jej życie zwolniło, ale myśli wciąż przyspieszają; znowu biorą udział w wyścigu po nieprzespaną noc i głuchy telefon. Nie do końca wiem, co chciała przez to powiedzieć, ale rozumiem tę oszczędność słów. Są chwile, kiedy przestaje się mówić, żeby zbudować klosz. To sytuacja o tyle beznadziejna, że, odcinając zdrowy rozsądek i wierząc w sukces ucieczki przed światem, zapominamy, że łzy zostają wewnątrz nas.
Ze środową bezbronnością przed obowiązkami, którą powoli wymazuję z twarzy, wyszedłem naprzeciw sklepowi całodobowemu. Zupełnie odrywając myśli od rzeczywistości, zagaiłem do pani siedzącej w okienku, której dotrzymywała towarzystwa krzyżówka. Poprosiłem, podziękowałem, zapiąłem plecak i chwyciłem wodę w rękę. W geście dobrego wychowania rzuciłem do pani słowo dobranoc bez wzajemności, chwilę przed tym, zanim sobie uświadomiłem, że przecież ta kobieta dziś spać nie pójdzie.
Kiedy słucham, nie mówię. W ten sposób poznaję.
Widziałem też ją - przypadkiem, bo moje życie towarzyskie składa się teraz z incydentalnych chwil. Usłyszawszy dobrze z zaznaczeniem uśmiechu na twarzy, prawie uwierzyłem. Prawie, bo wiem nieco więcej niż inni spośród tłumu, który ona teraz opuściła. W sumie nigdy w nim nie była, ale pewnie myśli inaczej. Teraz jej życie zwolniło, ale myśli wciąż przyspieszają; znowu biorą udział w wyścigu po nieprzespaną noc i głuchy telefon. Nie do końca wiem, co chciała przez to powiedzieć, ale rozumiem tę oszczędność słów. Są chwile, kiedy przestaje się mówić, żeby zbudować klosz. To sytuacja o tyle beznadziejna, że, odcinając zdrowy rozsądek i wierząc w sukces ucieczki przed światem, zapominamy, że łzy zostają wewnątrz nas.
Ze środową bezbronnością przed obowiązkami, którą powoli wymazuję z twarzy, wyszedłem naprzeciw sklepowi całodobowemu. Zupełnie odrywając myśli od rzeczywistości, zagaiłem do pani siedzącej w okienku, której dotrzymywała towarzystwa krzyżówka. Poprosiłem, podziękowałem, zapiąłem plecak i chwyciłem wodę w rękę. W geście dobrego wychowania rzuciłem do pani słowo dobranoc bez wzajemności, chwilę przed tym, zanim sobie uświadomiłem, że przecież ta kobieta dziś spać nie pójdzie.
poniedziałek, 4 listopada 2013
5 minut
Zjadłem dziś obiad. Zobaczyłem pod osłoną nocy bydgoską wersję jednego z braci Mroczków. Nie znalazłem różnicy w pośpiechu. Doszedłem do ładu z książkami, które przyprowadziłem do prywatnej przestrzeni pięć tygodni temu. Mam czas na miłość. Przestraszyłem się nowoczesności, z której wyrosła nowa biblioteka. Znów najlepszym snem jest ten najkrótszy. Zmieniam baterie w odtwarzaczu jak rękawiczki. Nie dając pretekstów próchnicy, zjadłem Grześka bez polewy i wciąż walczę, by nie skoczyć do monopola oddalonego o pięć minut od moich potrzeb. Przynajmniej dziś ograniczam węglowodany. W dobrze znanej mi książce z przeszłości akademickiej znalazłem kartkę z numerem telefonu do dermatologa z województwa. Wciąż jestem w tyle z materiałami i przygotowaniami, ale nadrabiam straty czasowe, wykorzystując każdą niepotrzebną wolną chwilę. Wciąż nie mogę się nadziwić światu, a mój podziw dla tego, co ogarniam zmysłami, jest niezwyczajny. Za najważniejsze uważam to, że nic się nie zmieniło, a ja znowu patrzę i...widzę.
Cukier w normie
Kilka dni temu myślałem o tym, że chcę być człowiekiem sukcesu. Najlepszy specjalista w mieście, koncertujący po całej Polsce z głosem wywołującym dreszcze na skórze częściej niż Michael Buble czy Josh Groban. Moja pewność siebie widziała sympatyczne mieszkanie na poddaszu z podwójnym łóżkiem i działkę w lesie. Przechadzając się po księgarni w wyobraźni, spostrzegłem literacki debiut autora o imieniu w miejscu nazwiska, ale o poruszającym i czułym tytule. To najpewniej metafora. Nadal to widzę, ale już poznaję - to jednak ja, człowiek nie mogący się uwolnić od cienia rozłożystego drzewa mimo jałowej jesieni.
Ucieczka z rodzinnego domu uświadomiła mi, że jestem milczącym bratem i synem "na chwilę". Mam wrażenie, że wykuto mnie ze złego surowca. Ze łzy, która nie powinna spaść. Nie uczę się na błędach, a po tylu latach studiów powinienem pojąć, co robić, by było lepiej. W końcu mam być puzzlem intelektualnej elity. Zbyt często okazuję słabość, którą powinna zastąpić siła. Powinienem ciężko pracować i marzyć, a nie tylko szukać obrazów idealnej przyszłości do przewidzenia.
Nie do końca wiem, czego powinno być we mnie więcej, ale przede wszystkim muszę się postarać, by być najlepszym dla tych, którzy po cichu liczą na pół naparstka uwagi. Nieuzasadnione nie mogę i nie mam czasu nie jest mi już potrzebne. Moje działanie i myślenie wpadły na moment do rzeki Rutyny. Nie umiejąc pływać, musiałem umrzeć, by serce znów zaczęło bić rytmem, który znam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)