Pewnego dnia był sobie rynek, a na nim ja i ona - właścicielka biało-różowych adidasów w rozmiarze SuperSmall. Dziewczynka, przebierając nogami, z pokręconymi włosami przyklejonymi do wąskiego czoła i krótkiej szyi podzieliła się refleksją na temat tego, co dzieje się w jej głowie. Nie, nie ze mną, ale ze swoją matką, która jeszcze przez kilka lat będzie dla niej mamą. Nie byle jaką. Bizneswoman z niej pierwsza klasa. A jak wiadomo, pierwsza klasa zawsze jest najdroższa. Oko podkreślone, włos upięty i żadnej kropli na czole, nie mówiąc o matowej powierzchni twarzy w chwili, kiedy na drugim końcu miasteczka pękają termometry. Kobieta kroczyła z idealnie zarysowanym brzuchatym łydki prosto przed siebie, czyli tam, gdzie zarzuciła wędkę swych źrenic, szukając nie wiadomo czego. W obłędzie swojego milczenia umacnia się na pozycji matki.
Córka: Mamo, mamo!
Jeszczemama: Tak...
Córka: Mózg mi się pali!
Jeszczemama: No...
Jeszczemama: No...
Pjona, mała! - krzyknąłem w myślach, rozpiąłem pierwszy od góry koszulowy guzik i zauważyłem w środku powietrza, że obraz jest niewyraźny, że to mogła być fatamorgana, bo matka i córka nie pozostawiły po sobie nawet cienia wątpliwości.
Bez wątpienia z nieba lał się żar i wcale nie był to żar miłości.
Bez wątpienia z nieba lał się żar i wcale nie był to żar miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz