piątek, 31 maja 2013

Język się plącze

Bywałem rodzinnym mistrzem ortografii, ale już nie mam czego poprawiać, bo teraz w czterech ścianach na trzy litery brakuje nawet piszącego długopisu. Z czystymi kartkami jest trochę lepiej, ale tabula rasa już została zapisana i nie wygląda to obiecująco. Piszę codziennie. W ciągu ośmiu miesięcy wkład straciło osiemnaście długopisów, chociaż nie przywykłem do tego, żeby kalkulować środki, dzięki którym się uzewnętrzniam i staram się być lepszy niż wczoraj. 
Gdybym musiał odpowiedzieć z biegu na niebanalne pytanie wschodzącego dziennikarza: Czego jest więcej w twoim życiu - zrobionych kroków czy napisanych znaków? Powiedziałbym, żeby wrócił do domu, rozsiadł się wygodnie w fotelu, podniósł słuchawkę i zadzwonił do szefa z rezygnacją, zajadając się swoimi ulubionymi lodami. Trzeba umiejętnie stawiać kropkę, nie tylko nad i. 
Żeby nie patrzeć spode łba na ludzi, którzy malują końcowy znak przestankowy po jednym wyrazie, ewentualnie po wyrazach, które nie są zdaniem (nawet jego równoważnikiem!), zmierzyłem się ostatnio z samym sobą. Nie chodzi o to, że chciałem się podjąć publicznego ostracyzmu i w konsekwencji nauczyć się nie stawiać kropki w miejscu, które tego nie wymaga. Już dawno nic nie pisałem w ramach rywalizacji na wybitnie dziwne słowa (lub po prostu niepopularne) i stwierdziłem, że przyszedł czas na dyktando na wyższym poziomie niż to, które jest w stanie wychwycić niema wyrocznia - Word.

Cóż, nie pojawi się zdjęcie zdobytej przeze mnie victorii tylko z jednego powodu - narobiłem tyle błędów, że gdyby za każdy lapsus ukarano mnie kilogramem jedzenia, pękłbym na etapie przecinka. 
Jedna postać z jury zasugerowała, że trudność tekstu była na poziomie dziecka. Moje filologiczne ego ratuje tylko fakt, że język plącze się wszystkim, bo nawet tytuł dra hab. nie zwalnia pracownika naukowego od włanczania światła. 


Łapię wydech

Jeszcze nigdy myśli nie były tak blisko marzeń. Mówi się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Inne stanowisko donosi, że trzeba dać z siebie wszystko i walczyć do końca (a raczej od samego początku i przed zapisaniem pierwszego zdania). Pesymiści twierdzą, że nie mają marzeń, bo te najczęściej okazują się tylko celami, a ich przeciwnicy nie mogą bez nich żyć. Moja definicja tego, co skrywam głęboko w lewym przedsionku na pół z komorą po tej samej stronie, jest następująca: marzenie jest tym, co zabiera ci oddech, kiedy o tym myślisz. A ja się prawie duszę...


wtorek, 28 maja 2013

Godot przyszedł

Błękitny kołnierzyk dumnie dyndał mi przy gardle, choć, zamiast być coraz bardziej ostry, giął się pod ciężarem kropel już w połowie „drogi do”. W ten sposób czułem ucisk tylko w żołądku, z lekkością przełykając ślinę z jednej burty języka na drugą. Wzrok przechodniów schował się pod czarnymi parasolami, które nie uznają odruchów bezwarunkowych i ciekawości świata. Autobus to co innego. Uświadomiłem sobie, że wiem, kiedy będę spał sam, kiedy nie pójdę na spacer, choć moje życie to podążanie stopy za stopą, i kiedy podłoga, po której drepczę, na pewno będzie brudna. Gdy chodzę, myślę o wszystkim i tworzę swoje zbiory praw tworzących dni, których jeszcze nie udało mi się poznać. Nie mam pojęcia, ile początków jeszcze zobaczę. Nie miałem również takiej mocy, by uniknąć paradoksu moich oczekiwań. Pozostało mi tylko marszczenie prawej brwi, szukając odpowiedzi w strukturze wyobrażeń, których nie wolno mi było mieć, bo  przecież staram się omijać stereotypy. Najtrudniejsza próba błękitnego kołnierzyka okazała się banalna, a tę bezbolesną będę musiał podjąć jeszcze i jeszcze, i jeszcze raz. Wracałem z mokrą i zawiedzioną głową, która poddała się oszałamiającej dawce grawitacji.

Minęło pół roku, odkąd spisałem całą masę obietnic, które postanowiłem realizować systematycznie. Celem było po prostu przyjemniejsze, łatwiejsze i bezpieczniejsze życie. Tymczasem coraz bardziej hamuję się przed byciem po brudniejszej stronie szyby. A to dlatego, że grudzień zaczął się dobijać do drzwi mojej przyzwoitości. Pogoda wodzi za nos, a wystarczyłoby po prostu chwycić mnie za rękę i kazać mi, jak małemu chłopcu, kupić parasol (37. Kup parasol). Łamiąc swoje życie na pół, postanowiłem, że nigdy więcej czarny!, więc unikam tej przykrej odpowiedzialności. Mimo wszystko staram się sięgać wzrokiem dalej niż tylko na powierzchnię, tak jak nakazują wystawy sklepowe. Po chwili, nieco nad skronią, objawiła mi się oślepiająco jasna żarówka:

Będzie kolorowy! – pomyślałem i zapisałem w pamięci.

Podniosłem głowę znad zielonych trampek z uśmiechem, bo przypomniałem sobie o kolorze żółtym, z którym zdążyłem już zmarznąć i płakać ze szczęścia. 

piątek, 24 maja 2013

Za plecami myśli

Zaczęło się od tego, że, szukając uprawnień do Twojego życia, wystygła mi herbata, a przecież piję gorącą. Koncentracja, której tak bardzo potrzebowałem, żeby zaspokoić pragnienie bycia zadowolonym z siebie, wypadła nerwowo z torów. Niestety, moje skupienie poszło na długie, wręcz wieczne, zakupy do second handu, a mięta z jabłkiem rozpłynęły się w zlewie pełnym naczyń pozostawionych przez tych samych, obcych ludzi. 
Coraz częściej jedną dłonią zakrywam usta, a drugą wycieram łzy, uciekając z łóżka, które nosi w sobie zapachy uśmiechu, spokoju i wewnętrznej pewności. O dziwo, rzucam się dwiema nogami na porządne śniadanie - całe czterdzieści dwie kalorie. Zimna, świeżo wyjęta z lodówki puszka coli, która mnie nie zawiedzie, kiedy znów zapadnę w ciszę, zastanawiając się, co Ci chodzi po głowie. 

poniedziałek, 20 maja 2013

Niewidzialny




Przewrotność ludzkiego życia znów upozorowała moją pewność. Za każdym razem, kiedy loading moich myśli sięga 90%, prawda okazuje się tylko prawdopodobieństwem. Czułem się dobrze, zamknięty w szarej, niewyróżniającej się klatce wybranej na targu zwykłych marzeń. Chwyciliśmy ją razem w tej samej chwili. Twoje stopy weszły do niej razem ze mną. Teraz drapiemy się po oczach, bo obowiązki utkwiły pod powieką jak piasek, który nie pozwala zasnąć. Nie chcę odkładać na później, rezygnować i tęsknić. Nie pozwól mi zwątpić ani przez chwilę. Spraw, żebym nie zauważał coraz wyżej wznoszącego się słońca i coraz większej liczby odkrytych ramion. Zatkaj mi uszy, żebym nie usłyszał huku kolejnej serii kamiennych nagrobków, przynoszących śmierć majowi, ludziom, miejscom, stanom i uczuciom. Zabij we mnie głód drugiego człowieka, bo moje uczucia boją się ludzi. Zwłaszcza tych, którym się tylko wydaje. Kiedy zbyt długo się milczy, usta same się otwierają. Ludzie próbują mnie dopasować. Nie zauważają, że odłamek szkła nie pasuje do puzzli, które przedstawiają krajobraz przykuwający wzrok. Robią to, choć Ty istniejesz. Czułem wczoraj wyraźnie Twój dotyk. A może tylko mi się wydawało? Ratuj mnie niewidzialnie.