Zaktualizowałem archiwum swojej
pamięci. Tak naprawdę trudno mi powiedzieć, kiedy moja ciekawość rozwinęła się
bardziej niż inne instynkty. Nie pamiętam, kiedy postawiłem pierwszy krok w skórze
dziennikarza. Wiem jednak to, że zawsze bałem się nim nazwać, bo są ludzie,
którzy robią to pod wpływem jednego tekstu, mimo że ten i tak nie zapadł nikomu
w pamięć. Dziś sprawia, że przypisywanie nazw jest niezwykle proste i nie do
końca przemyślane. Jak bardzo się myliłem w swoich określeniach, będę się
dowiadywał podczas kolejnych spotkań, podczas kolejnych myśli przelewanych na
publiczny papier.
Kiedy myślałem, że potrafię
napisać wiele, zacząłem mieć wątpliwości, o co mi chodzi i co może przynieść
pisanie w konkretnej rubryce na bliżej nieokreślony temat. Czułem bezwzględne
ramy schematu, który zbliża w stronę rutynowych pytań, jest o krok od tandety
i niezmywalnie przykleja do powtarzających się słów, bo przecież regularność
jest narzuconym z góry zadaniem do sprawdzenia, czyli ograniczeniem z nagrodą
lub karą na końcu. Najlepszą obroną jest atak, więc zrezygnowałem z defensywy,
wiedząc, że dalszy opór nic nie da, skoro chcę pisać. Chodziło o poszerzenie
horyzontów, o zwiększenie liczby par czytelniczych oczu śledzących moje litery
w mojej kolejności, a przy okazji, co wymyśliłem po podjęciu decyzji,
stwierdziłem, że nikt nie pomyli już mojego imienia (pozdrowienia dla
wykładowcy od „Michała”).
Wywiad. Tej grządki jeszcze nie
uprawiałem. Nie zdążyłem się nawet odwrócić, a tydzień pomknął o kolejnych
siedem dni do przodu, zostawiając mnie z pustą kartką zatytułowaną: Pytania do XY, bo Biblia dziennikarstwa zastrasza szeregiem reguł, które warto
zastosować, by nie spowić czterech ścian i swojego gościa odorem nudy. Nie
pomogły wywiady z brazylijskimi piłkarzami, nie sprawdziła się żadna cenna
rada, wolę siatkówkę.
Zamknąłem, wyłączyłem, przestałem
stawiać zdania ze znakiem interpunkcyjnym będącym lustrzanym odbiciem litery S
i kropką pod spodem… W ciągu pięciu minut zapisałem kartkę tabunem pytań,
jeszcze nieco zakurzonych, nieoszlifowanych, ale tabula rasa ewoluowała w
piaskownicę mrówek, których początek sięga atramentu. Nie ma reguły, jak układać pytania. Dobrze mieć ich dużo,
uporządkowanych w logiczne ciągi (…) Dowiedziawszy się o magii pierwszego
pytania (które przykuwa uwagę zaraz po tytule), wybierałem to moje na tyle
długo, bo zdecydować się na jedno z nich dopiero na pięć minut przed rozmową. Niecałkowity
nieprofesjonalizm miał w sobie pewną nieśmiałość i pierwszy stopień
spontaniczności (mimo że moja wiedza na temat rozmówcy była na tyle szczegółowa,
by zaskoczenie wyrażało się uśmiechem i śmiechem na jego twarzy, nawet, jeśli
piłka nożna to nie moja dziedzina).
Ostatnie przełknięcie śliny,
nerwowe oczekiwanie i włączanie dyktafonu z objawami Parkinsona to preludium do
udanego dwudziestotrzyminutowego dialogu. Choć moja natura domaga się od
rozmówcy wielu odpowiedzi (proporcjonalnie do liczby pytań), to spotkanie było
czymś niezwykłym. Samozadowolenie? Nie wiem, ale ktoś odkrył przede mną część
swojego świata, ktoś, kogo być może ogłuszyłem swoim śmiechem gdzieś i kiedyś,
idąc po krawężniku jak po równoważni. W każde ciało wpisane jest jakaś
historia. I właśnie to stało się sukcesem mimo mojego niedoświadczenia:
zamknąłem, wyłączyłem i przestałem zadawać pytania, bo uznałem, że nie umówiłem
się na rozmowę z piłkarzem, ale ze studentem, chcę opisać studenta, a nie
piłkarza, chcę zobaczyć w studencie nie piłkarza tylko homo sapiens z krwi i
kości. Personalizm podkreśla: najważniejszy
jest człowiek jako osoba. To pozwala uciec od uprzedzeń i przeżyć katharsis
w momencie włączenia przycisku STOP w dyktafonie, widząc i wiedząc, że rozmowa
opierała się na zasadach partnerskiego dialogu i była prosta i szczera, a więc prawdziwa.
O tym, jak inspirujące jest
dziennikarstwo, czyli sztuka rozmawiania z ludźmi połączona z obopólnym (w
przypadku dialogu w stosunku 1:1) byciem sobą i widzeniem rzeczywistości
własnymi źrenicami, przekonałem się, kiedy uznałem, że słowa kiedyś się nudzą. A
wszystko dlatego, że zapomniałem o najważniejszym – o człowieku, a on nie ma
prawa się znudzić, bo każdy jest inny i, jak sugeruje personalizm (za bardzo
zapamiętałem wykład z filozofii), może urzeczywistnić się tylko w drugim
człowieku.
Wracając po dniu pełnym wrażeń do
nad wyraz spokojnej przestrzeni czterech ścian, zadawałem sobie pytanie, na
które nie odpowiem, bo nie wyprzedzę tego, co już się stało: Czy
miałbym kiedykolwiek możliwość porozmawiania z kobietą, która kopie piłkę, jeżeli nie zgłosiłbym się do redakcji?
Uwielbiam Twoją wrażliwość...
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Twoją fuchę - niezły debiut, od razu wywiad.
Strasznie się cieszę, że akurat Ty piszesz o "Studencie z Pasją", bo Ty umiesz docenić ludzi!
Cieszę się, że jesteś w redakcji :))
Też patrzę na to, jako na ciekawe doświadczenie.
A tej kobiecie, która kopie piłkę, zrobiłam zdjęcia! Ha! :))
Również pozdrawiam wykładowcę od "Michała". Ach te króliki xd
;*