czwartek, 14 marca 2013

"Pantofle, dżem i inne takie"


Nowe zdanie rozpoznaje się po wielkiej literze, nowy image zazwyczaj po krótszych włosach, a nowego „ja” nie poznaje się gołym okiem. Nowe życie nie zaczyna się od grubej poziomej kreski unoszącej ciężar tego, co było. Nowe życie to przemilczana radość, wesoły grymas na twarzy samotności, która przestała być karmiona przykuwającymi do łóżka myślami, ale i ucieczka przed otaczającym światem usiłującym wiedzieć więcej, bo fakty na temat herbaty wypitej przed chwilą lub przeczytanej książki zaczęły mieć charakter bardziej intymny niż ubiegłonocne poczęcie w łonie jednej z koleżanek. 

Nie wystarczy żyć inaczej. Potrzeba ciągłego ulepszania. „Lepiej” oznacza: ucz się na błędach, bo one są kopalnią nauki. To właśnie jest doświadczenie, które mierzy się liczbą stłuczonych słoików z napisem: ALTERNATYWA. Może nim być własny interes rozbity na skraju dróg jak obóz, w którym można znaleźć ciepłe bambosze z naturalnego futra i konfitury smażone po zmroku. Początkiem może być impuls składający się z liter: niebójsiętegokimjesteś albo siedzenie, czekanie i wypatrywanie nadziei w trawie, która nie wiadomo, kiedy wyrośnie lub, co gorsza, szukanie swojego osobistego dogmatu w literaturze. Ten ostatni to początek końca. To drapieżny bluszcz niezrozumienia, który bezwzględnie oplata niezliczoną liczbę wyobrażeń.

Po co sobie tylko wyobrażać? Po co ciągnąć za sobą w prawej ręce przez życie trampolinę? Tak robią tylko dzieci trzymające w ręku misia, kiedy obudzą się w nocy i mkną do łóżka rodziców, bo tam jest bezpieczniej. Upadki bolą, ale po co odbijać się od czegoś, skoro można nauczyć się chodzić na nowo?

Pełnia szczęścia to nie wyrywanie się do odpowiedzi, żeby komuś zaimponować wiedzą. Pełnia szczęścia to nie jest liczba przeczytanych książek. Pełnia szczęścia nie jest wyrazem skradania się za kimś jak cień, bo brak odbicia może zaboleć. Pełni szczęścia nie wyraża się słowem: „chcę!”, a po prostu sięgnięciem właśnie po to.

Osobiście, niczego mi nie potrzeba. Nikogo mi nie potrzeba. Jestem jak Morze Czerwone, przed którym staje nie jeden mojżesz, ale tylko Mojżesz potrafi odgadnąć mój język. Wspominając czternasty lutego, na usta cisną mi się słowa już wyartykułowane: Czy to nadzwyczajny dzień? Czy my coś dziś jemy? Tzn. coś innego niż Twoje ciastka i moja herbata?

Coś nowego. Konsternacja, która zrodziła kolejną myśl, sprawiając, że życie odzyskuje wolność. 

117.Nie pamiętaj dat. Pamiętaj, żeby być szczęśliwym codziennie.

Największą tajemnicą, jaką mogę zdradzić, jest to, że pewnego słonecznego popołudnia (a nie było ich jeszcze tak dużo, by o nim zapomnieć) wskoczywszy na łóżko z nieposkromionego szczęścia, złamałem jedno z żeber podtrzymujących materac, na którym śpię…ale o tym cśśśśśś, bo to już zupełnie coś innego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz