piątek, 22 marca 2013

23 minuty bez ceny


Zaktualizowałem archiwum swojej pamięci. Tak naprawdę trudno mi powiedzieć, kiedy moja ciekawość rozwinęła się bardziej niż inne instynkty. Nie pamiętam, kiedy postawiłem pierwszy krok w skórze dziennikarza. Wiem jednak to, że zawsze bałem się nim nazwać, bo są ludzie, którzy robią to pod wpływem jednego tekstu, mimo że ten i tak nie zapadł nikomu w pamięć. Dziś sprawia, że przypisywanie nazw jest niezwykle proste i nie do końca przemyślane. Jak bardzo się myliłem w swoich określeniach, będę się dowiadywał podczas kolejnych spotkań, podczas kolejnych myśli przelewanych na publiczny papier.

Kiedy myślałem, że potrafię napisać wiele, zacząłem mieć wątpliwości, o co mi chodzi i co może przynieść pisanie w konkretnej rubryce na bliżej nieokreślony temat. Czułem bezwzględne ramy schematu, który zbliża w stronę rutynowych pytań, jest o krok od tandety i niezmywalnie przykleja do powtarzających się słów, bo przecież regularność jest narzuconym z góry zadaniem do sprawdzenia, czyli ograniczeniem z nagrodą lub karą na końcu. Najlepszą obroną jest atak, więc zrezygnowałem z defensywy, wiedząc, że dalszy opór nic nie da, skoro chcę pisać. Chodziło o poszerzenie horyzontów, o zwiększenie liczby par czytelniczych oczu śledzących moje litery w mojej kolejności, a przy okazji, co wymyśliłem po podjęciu decyzji, stwierdziłem, że nikt nie pomyli już mojego imienia (pozdrowienia dla wykładowcy od „Michała”).

Wywiad. Tej grządki jeszcze nie uprawiałem. Nie zdążyłem się nawet odwrócić, a tydzień pomknął o kolejnych siedem dni do przodu, zostawiając mnie z pustą kartką zatytułowaną: Pytania do XY, bo Biblia dziennikarstwa zastrasza szeregiem reguł, które warto zastosować, by nie spowić czterech ścian i swojego gościa odorem nudy. Nie pomogły wywiady z brazylijskimi piłkarzami, nie sprawdziła się żadna cenna rada, wolę siatkówkę.

Zamknąłem, wyłączyłem, przestałem stawiać zdania ze znakiem interpunkcyjnym będącym lustrzanym odbiciem litery S i kropką pod spodem… W ciągu pięciu minut zapisałem kartkę tabunem pytań, jeszcze nieco zakurzonych, nieoszlifowanych, ale tabula rasa ewoluowała w piaskownicę mrówek, których początek sięga atramentu. Nie ma reguły, jak układać pytania. Dobrze mieć ich dużo, uporządkowanych w logiczne ciągi (…) Dowiedziawszy się o magii pierwszego pytania (które przykuwa uwagę zaraz po tytule), wybierałem to moje na tyle długo, bo zdecydować się na jedno z nich dopiero na pięć minut przed rozmową. Niecałkowity nieprofesjonalizm miał w sobie pewną nieśmiałość i pierwszy stopień spontaniczności (mimo że moja wiedza na temat rozmówcy była na tyle szczegółowa, by zaskoczenie wyrażało się uśmiechem i śmiechem na jego twarzy, nawet, jeśli piłka nożna to nie moja dziedzina).

Ostatnie przełknięcie śliny, nerwowe oczekiwanie i włączanie dyktafonu z objawami Parkinsona to preludium do udanego dwudziestotrzyminutowego dialogu. Choć moja natura domaga się od rozmówcy wielu odpowiedzi (proporcjonalnie do liczby pytań), to spotkanie było czymś niezwykłym. Samozadowolenie? Nie wiem, ale ktoś odkrył przede mną część swojego świata, ktoś, kogo być może ogłuszyłem swoim śmiechem gdzieś i kiedyś, idąc po krawężniku jak po równoważni. W każde ciało wpisane jest jakaś historia. I właśnie to stało się sukcesem mimo mojego niedoświadczenia: zamknąłem, wyłączyłem i przestałem zadawać pytania, bo uznałem, że nie umówiłem się na rozmowę z piłkarzem, ale ze studentem, chcę opisać studenta, a nie piłkarza, chcę zobaczyć w studencie nie piłkarza tylko homo sapiens z krwi i kości. Personalizm podkreśla: najważniejszy jest człowiek jako osoba. To pozwala uciec od uprzedzeń i przeżyć katharsis w momencie włączenia przycisku STOP w dyktafonie, widząc i wiedząc, że rozmowa opierała się na zasadach partnerskiego dialogu i była prosta i szczera, a więc prawdziwa.

O tym, jak inspirujące jest dziennikarstwo, czyli sztuka rozmawiania z ludźmi połączona z obopólnym (w przypadku dialogu w stosunku 1:1) byciem sobą i widzeniem rzeczywistości własnymi źrenicami, przekonałem się, kiedy uznałem, że słowa kiedyś się nudzą. A wszystko dlatego, że zapomniałem o najważniejszym – o człowieku, a on nie ma prawa się znudzić, bo każdy jest inny i, jak sugeruje personalizm (za bardzo zapamiętałem wykład z filozofii), może urzeczywistnić się tylko w drugim człowieku.


Wracając po dniu pełnym wrażeń do nad wyraz spokojnej przestrzeni czterech ścian, zadawałem sobie pytanie, na które nie odpowiem, bo nie wyprzedzę tego, co już się stało: Czy miałbym kiedykolwiek możliwość porozmawiania z kobietą, która kopie piłkę, jeżeli nie zgłosiłbym się do redakcji?

1 komentarz:

  1. Uwielbiam Twoją wrażliwość...
    A jeśli chodzi o Twoją fuchę - niezły debiut, od razu wywiad.
    Strasznie się cieszę, że akurat Ty piszesz o "Studencie z Pasją", bo Ty umiesz docenić ludzi!
    Cieszę się, że jesteś w redakcji :))

    Też patrzę na to, jako na ciekawe doświadczenie.
    A tej kobiecie, która kopie piłkę, zrobiłam zdjęcia! Ha! :))

    Również pozdrawiam wykładowcę od "Michała". Ach te króliki xd

    ;*

    OdpowiedzUsuń