niedziela, 27 stycznia 2013

Kolorem w biel


Jak mawiała moja mama: Załóż czapkę, bo ci ten głupi łeb odpadnie. Dziś byłaby ze mnie dumna, bo i na głowie uszatka w deseń szopa pracza, której "uszy" powiewają na boki i obijają się o policzki, jakbym był co najmniej psem Pluto, i szal, i sweter, w którym pływam z niebywałą zręcznością, i standardowo rękawiczki w rozmiarze 9.5. Okazało się jednak, że dzień, w którym ujrzałem niebo pierwszy raz od czterdziestu czterech godzin jest, jak na najzimniejszy weekend tej zimy (tak powiadają bydgoszczanie), całkiem upalny. 


Mało tego. Mam niesłychaną przypadłość do spotykania bliźniaków, moje okno rejestruje wszystko, co się rusza i wygląda tak samo. Ciemnoróżowe czapy, lżejszy odcień różu na kurtkach, na spodniach kwitnący żonkil, a małe stopy schowane w ciemnych kaloszach. Stereotypy płci i kultura nakazują mi myśleć, że były to siostry, więc niech tym razem moje będzie pod spodem. Trochę im pozazdrościłem, bo nie wyglądały na niewyspane, nie wyglądały na przeziębione, szły za ręce z rodzicami i każda z nich miała swoje sanki. Jedne wybitnie drewniane, a drugie miały hiperbłyszczące płozy. Dziś musiał mi wystarczyć spacer. Pierwsze kroki bywają trudne. 

Obiecałem mamie zdjęcie z niebanalnego wyczynu założenia czapki, bo mi nie uwierzy. Nie uwierzy, bo stwierdziła, że ten historyczny moment nastąpi, kiedy będę miał lat 40. Z drugiej strony nie jest wymagająca, bo wystarczy, że strzelę sobie zdjęcie pod jabłonią, byle nie w pokoju. Relacja rodzic-dziecko jest zbyt skomplikowana, żeby skupiać się na rodzicu. 

Dziś a propos dzieci. Bliżej - dzieciństwa. Niegdyś zaimponował mi obrazem schilloutowanego, biseksualnego trio i tańcem pogo jednego z mężczyzn. Kolejna odsłona to kwintesencja dzieciństwa. 


Najlepszy! 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz