piątek, 25 stycznia 2013

Mój Projekt Szczęście




Miałem napisać jedno zdanie, choć nie wiem, czy zrozumiecie, czy ja zrozumiem to, co chciałem sobie powiedzieć, czy będę pamiętał skalę uczuć, czy będę pamiętał ten skok i pamiętną zmianę. 

Mam wyjebane na wszystko. – od tych słów (będących częścią dialogu, bo jeszcze nie mówię do siebie) zacząłem dzień (a to było dawno temu i o jakiejś 16, bo wcześniej dnia nie zaczynam, wcześniej to ja mogę co najwyżej zamknąć się w sobie lub pomilczeć w chaosie muzyki). Niezbyt oryginalnie. Powiedziałbym nawet, że nie popisałem się, bo to zdanie na miarę podium poniżej przeciętnej, a ja przecież doskonale wiem, że nie boję się żyć, być tak, ale nie żyć. 

(W sumie nie wiem, co robiłem o 7 rano w przestrzeni wirtualnej - pewnie chodzi o to, że nie zamierzałem spać, bo już by mi się to nie udało, a na fakultety ktoś się musiał zarejestrować, ba, nawet umiałem to zrobić, co w Internetowym wszechświecie wydaje mi się ponadprzeciętną umiejętnością w mojej skali osobistej, tym bardziej, że nie czytam zasad krok po kroku. Wykłady, które zapisałem na różowej kartce, bo zielone się skończyły, a zestaw samoprzylepny obfituje w same perełki - zostały wyprzedane w 9 i 13 minut. Całe szczęście, że jednak dotarłem do instrukcji. Nie rozdzwoniły się telefony, pokonałem siebie i uznałem wyższość instrukcji obsługi, chociaż nie zwykłem tego robić. Pewnie dlatego nazywam siebie technicznym ignorantem. 
I nikt nie rozumie, dlaczego piszę o tej, a nie o tej godzinie, bo nie przestawiłem blogerowego zegara, bo też nie czytam, bo też nie szukam. Mimo wszystko cenię sobie prywatność, czego bym nie napisał. Czas nie wyznacza rytmu mojego życia, więc co to za różnica o której wrzucę kolejny pęk słów?)

Więc nie boję się żyć, ale była przerwa, musiała być, bo było ciężko i mi się nie chciało, a raczej nie stać mnie na gest jest mi źle i nie omieszkam Was o tym poinformować. Emocjonalnie nie dałem rady. Przykuwałem się do łóżka, skakałem po parapecie, wychodziłem, ale to już nie miało znaczenia, bo na pamięć znam kostkę brukową z mieszkania na uczelnię i kilka innych miejsc. Śnieg przestał wtedy padać, nadzieja umierała, powoli. Cóż można było robić? Przygotowania do wegetacji trwały. Sala udekorowana 31 grudnia  wciąż oślepiała sztucznym uśmiechem na białej kartce razy pięć we wszystkich kątach pokoju (bo żyję w pięciokącie, mam więcej możliwości dróg niż w kwadracie czy prostokącie, choć każdy kwadrat jest prostokątem, dziecinnie proste), a balony wciąż puszyły się swoimi kolorami i jest ich trzy razy więcej niż osób, które zdążyłem ugościć od października, więc otoczka jest na wypadek pogorszenia się nastroju. Mimo przeczytania Projektu Szczęście zapominam się, czasem tak bywa.

Dorzucę do tego fakt, że właśnie zaczął się czarno-biały seans imieniem Sesja i z niecierpliwością wyczekuję pierwszego egzaminu, choć jakie ma to dla mnie znaczenie? Ciekawe, powiem więcej – nigdy nie czytałem bardziej wciągającego materiału na egzamin, ale to wciąż nie to. 


Po drodze zdarzyła się walka, potężny bój, z własnym stresem, artykulacją, rrrrrrrr i zębami, które przecież wyleczyłem. Udało się, jestem na kierunku docelowym w połowie semestru, tak, jestem!, ale to nie to. 

Co prawda nie stanąłem na konkursowym podium, ale w debiucie wokalnym wygrałem z teamem piątą lokatę na ogólnopolskim konkursie (tak, ze śpiewaniem to nie są jaja), ale to też nie to. 

Nawet nieźle sobie radzę, jak na żółtodzioba pedagogicznego, bo jeden z wykładowców skwitował moje ledwo nabyte umiejętności robienia projektów zaliczone na wyróżnienie bardzo dobre: Jak pan to zrobił? A ja na to – Cóż, nie wiem. Dobry nauczyciel to raz, ale jest jeszcze coś. Chyba już jestem bliski celu. 

Mam niezliczone pokłady noworocznych postanowień, choć przestałem do nich zaglądać od jakiegoś czasu, bo myślę, że jak je zobaczę, będę musiał połowę wykreślić, bo przecież ciągle coś robię i co nieco planuję, ale nie, odrzucam, jak poprzednie. 

No i mówią o mnie na uczelni. Wykładowca przyznał się do plotkowania o mnie ze studentkami, tak, wykładowca-kobieta. Podobno ukończyłem filologię polską i robię różne ciekawe rzeczy i w ogóle. Nie potrafiłem się z tym nie zgodzić, ale pozostaje dziennikarski instynkt wszechwiedzy, niestety, ja nie rozumiem kobiet, dlatego nie naciskałem, mogę żyć z nieświadomością tego, co mówią. Zresztą, jak przystało na celebrytę – nieważne, co mówią, ważne, żeby w ogóle mówili, choć nie znoszę być w centrum uwagi i wczoraj pękł termometr mojej irytacji, ale to też nie to. 

I tym czymś nie jest też piąta książka w tym miesiącu kupiona za bezcen tam, gdzie Polacy, obok facebooka i YouTube’a, wchodzą najczęściej. 

I nie pokonał mnie niezdany egzamin, o którym wspomniałem wcześniej (ja już to wiem, ale nikt mi nie uwierzy, bo przecież jestem kujonem; a jak się pomyliłem – będzie mi wstyd, margines błędu jest jednak minimalny), mimo że doktor przeszedł samego siebie. To sprytne, by wybrać te słowa, których ja nie zaznaczyłem w ogóle, choć mam pokreślone wszystkie kartki. Brawo, drogi Panie!


Nie pamiętam tak zimnej zimy, nie pamiętam takich fal gorąca, rozdzierających mnie od wewnątrz, w samym środku zaśnieżonego parku tuż przed północą. Paradoks moich uczuć polega na tym, że nie widać, kiedy przytłacza mnie smutek ani kiedy lecę w Kosmos ze szczęścia. Nigdy nie byłem sam, choć zawsze chciałem być z Kimś. Potrzebowałem jednak dwóch czynników: chęci zmiany siebie, skoro znowu nie wychodzi, w moim przypadku potrzeba drastycznych zmian; co ważniejsze, jak napisała wczoraj moja nauczycielka od robienia projektów: Szczęście to najpierw odwaga, a mi jej nie zabrakło i spacer odcisnął się śladem. 

Dziś wszystko wydaje się niewyraźne, bez składu, nawet to sprawozdanie z życia jest bez sensu, bo naciągane, chociaż prawdziwe, ale głupio mi było napisać po prostu, że jestem szczęśliwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz