wtorek, 31 grudnia 2013

Kątem oka w Nowym Roku

Dziś w pracy odwiedziła mnie mała blond kulka. Nie była sama, bo towarzyszył jej bodyguard, w osobie, równie blond, chłopca. Na ustach miała wytatuowane szczęście. Mała wpada od czasu do czasu na hot doga. Zawsze z gotówką.

Proszę hot doga. Jak zawsze z parówką i jak zawsze z dużą ilością czosnku! - powiedziała i uśmiechnęła się. Albo nie! Tym razem z sosem tysiąc wysp! - dodała.

Patrząc na nią spod byka, bodyguard rzekł: Nie "tysiąc wysp", ale tysiąca wysp!

Wcale nie! Nie chcę z sosem tysiąca wysp tylko tysiąc wysp! - odpowiedziała mu dziewczynka.


Kiedy hot dog był prawie gotowy, dziewczynka wyciągnęła rękę i, zanim chwyciła bułkę z parówką, rozszerzyła usta i krzyknęła do mnie: 

Szczęśliwego Nowego Roku!

A potem podziękowała i poszła.


Każdy koniec roku to początek nowego myślenia, więc szukajmy w sobie każdego dnia duszy dziecka. Bądźmy sobą, róbmy to, co kochamy, i uważniej przyglądajmy się światu, bo to najlepsza metoda na bycie szczęśliwym. I, co najważniejsze, to jest możliwe.


sobota, 21 grudnia 2013

List do Świętego M.

Szanowny Święty Mikołaju,

Mam na imię Mateusz, mam 23 lata i, tym razem, 95 dni, i wciąż nie potrafię podzielić godziny na drobne. Pozostanę przy stylistyce Oskara, ponieważ znasz Go i On Cię zna, a ja mam Go głęboko w sercu i nieśmiertelnej pamięci. Musisz wiedzieć, o kogo chodzi. Inaczej bym w Ciebie nie wierzył. Ciocia Róża była na długich i nieplanowanych wakacjach, ale wróciła i miewa się świetnie, a ja nigdy nie przestałem w Ciebie wierzyć, mimo że to ja robię prezenty tym, których kocham. 

Nie będę prosił o nową mamę, bo przecież nikt nie ma takiej, która nie spałaby, zamartwiając się, jak załatwić swojemu dziecku dokumenty do stypendium na ostatnią chwilę; która wysyła do miasta małe pudełko z piernikami, za przesyłkę której płaci wielokrotność wartości smakołyków tylko po to, by usłyszeć: Mamo, zwariowałaś, ale Cię kocham!, choć nigdy tego nie przyzna; która oddała mi ze swoimi genami bycie dumnym człowiekiem, który nie potrafi prosić i który ucieka od pomocy; która boi się iść do lekarza w sprawie swoich często-gęsto-występujących migren bardziej niż jej młodszy syn do dentysty. 
Nie będę prosił o brata, bo nikt nie ma takiego, który bardziej by mi naubliżał z powodu tego, że jestem studentem; który byłby tak bardzo niedoceniony przeze mnie niż on; który w zaskakujący i nieświadomy sposób wyparłby się swojego egoizmu, odpisując na moje świąteczno-prezentowe plany: dla mnie nic, kup coś małemu; który już niedługo da mi kolejny powód do kochania - swojego syna.
Nie będę prosił o Przyjaciela, bo nikt nie ma takiego, który tak pięknie mówi o tym, że boi się miłości; który spędza ze mną kolejną wigilię przy winie z dodatkiem ryby, frytek, sałaty z biedry i keczupu z Włocławka; któremu zamarza krew w żyłach na myśl o magisterce; którego niezmiennie kocham za kolor fioletowy i naukę tańca na trzy
Nie będę prosił o nową Ciocię Różę, bo ona się nic nie zmieniła i wciąż patrzy na te same pośladki co ja i, podobnie jak ja, jedne z nich zaczęła mieć na wyłączność. 
Nie będę prosił o pieniądze, bo od ponad dwóch miesięcy praca jest nieodłącznym elementem mojego życia, a robienie tego, co kocham, i sukcesy w tej dziedzinie nagrodziły mnie dodatkowym przypływem gotówki. Pozostaje mi tylko oszczędzać. Super, co nie?
Nie będę prosił o Mount Everest słodyczy, bo naprawdę pod tym względem nic się nie zmieniło - dzień bez słodyczy nie istnieje. 
Nie będę prosił o książki, bo na czarnej półce leży niecierpliwie niemal dziesięć pozycji, które tylko czekają, żeby mnie wciągnąć. 
Nie będę prosił o ubranie, bo nie ma większej radochy niż ta, kiedy idę do lumpa i kupuję za dwanaście złotych spodnie i t-shirt. 
Nie będę prosił o zdrowie, bo chyba zaczynam uczyć się, jak o nie dbać. Całoroczny katar nadal mi towarzyszy, ale tej jesieni i w czasie rozpędzającej się zimy jeszcze nie zostałem przykuty do łóżka. Rok temu umierałem w krótkich odstępach czasu cztery razy. 
Nie będę prosił o samochód, (nawet jeśli cierpię z powodu śnieżycy tak bardzo, że idę-biegnę dziesięć kroków przed Nim, mogąc oddychać tylko w bardzo ograniczonym zakresie) bo dwa życia zaczynają się zazębiać od nieśmiałego spaceru.  

Święty Mikołaju, dziś znów nie będę Cię o nic prosił. Dlaczego? Wyszedłem do ludzi, odkładając pracę i obowiązki na bok, bo czas jest najcenniejszym darem, jaki można dać drugiemu człowiekowi; bo w pewnym momencie zaniedbałem obowiązek bycia szczęśliwym. I wiesz, co się okazało? Było świetnie. Ludzie mnie lubią i chętnie ze mną rozmawiają, kiedy wysyłam im sygnały, że właśnie w tej i w tej chwili się otworzyłem. Wykorzystują to. Muszę tak robić częściej. Dalej - coraz odważniej śpiewam, mimo że na koncertach nogi nie przestają mi drżeć. Odsłuchując nagranie na wigilii chóralnej, prawie się rozpłakałem, bo uświadomiłem sobie, że jestem częścią czegoś wyjątkowego (jak mawia jedna z barwniejszych postaci, które poznałem w tym roku: being a part of something special makes you special, right...?). A najważniejsze, o czym chciałem Ci powiedzieć, to to, że w tym roku na Święta robię o jeden prezent więcej.  To znaczy już zrobiłem, ale jeszcze nie wręczyłem. Dokładnie jutro, w dzień ostatniej wigilii przed wyjazdem do rodzinnego domu, dorzucimy kolejny miesiąc do naszego związku, który ma swój początek wtedy, kiedy pozwoliłem się złapać za rękę, maszerując w śniegu przed siebie, co miało znaczyć: jestem Twój... Boję się pomyśleć, że mogę być bardziej szczęśliwy. 

Święty Mikołaju, dziś nie możesz odpocząć. Pamiętaj, że każde dziecko ma marzenie, a dla wielu z nich najwspanialszym prezentem będzie para zakochanych w nich źrenic. Rok temu Ci się udało. Dziękuję.

PS Gdyby Ci się to nie udało, pamiętaj, że są tacy, którym przyda się nowa para oczu. Pozwól im poczuć, że szczęście jest tam, gdzie tego chcą. 

Całusy, 
Mateusz


czwartek, 5 grudnia 2013

Zacznij od grudnia

Każdy nowy początek musi się dla mnie zacząć od chaosu. Muszę się przekonać, że nie mam nic, żeby stanąć na nogi i spróbować chodzić wśród gęstych traw i ostrych jak brzytwa trzcin. Kilka dni temu minął rok, kiedy kolejny raz dałem sobie szansę. Dobre jej wykorzystanie miało przynieść upragnione szczęście, za którym człowiek podąża, odkąd nauczył się stawiać kroki. Rok temu zacząłem się zakochiwać w zdjęciu bladego przedramienia splamionego czerwoną farbą. To, co nowe, wydaje się atrakcyjne; przyciąga, bo człowiek-tajemnica intryguje, stymuluje wyobraźnię, aż w końcu uzależnia. Zwłaszcza wtedy, kiedy miejscem wydarzeń jest internet. Głód się wzmaga. Potrzeba słów jest coraz większa. Dialog zaczyna być zaawansowaną formą jedności myśli, zainteresowań i uczuć. Lęk pojawia się dopiero po słowach: chcę Cię poznać. Można uciec tylko przed chciałbym. Chcę nie daje takiej możliwości, bo wszystkie meble zdążyły już zmienić swoje miejsce. Po drugiej stronie drzwi czekają drżące ręce, które często chowają się pod dachem kieszeni, i słowa, które zostają już na zawsze zapamiętane - nieulotne... Za internetem chowa się życie. Śmiało napisane wiadomości zostają ułożone w głowie tuzin razy, zanim zostaną wypowiedziane. Ciało drętwieje, mimo że oczy wciąż pałają zafascynowaniem. Są przypadki, w których to panda mieszkająca na kubku przejmuje inicjatywę, bo zaczyna zależeć tak bardzo, że nie wiadomo, czy warto utożsamiać się z tym, co zostało wyartykułowane. W końcu to panda może zostać wyśmiana, nie ja. Czuję się bezpieczniej. 
Choć może się to wydawać absurdalne, tak wygląda prolog do mojej miłości. Akcja gęstnieje, dialogi piszą się same, przez kolejne dni przedziera się tłum bohaterów pobocznych i tych, którzy są zapisani na pierwszej stronie, zaraz pod imionami głównych postaci. Kiedy postanowiłem przesuwać moje meble coraz odważniej, wydarzył się dialog, którego nigdy nie zapomnę ze względu na swą wyjątkowość dla dalszych dziejów Ciebie i mnie:

dlaczego masz czerwone spodnie?
(z zainteresowaniem;cicho, ale stanowczo)

bo zabiłem beczkę pomidorów
(spokojnie, bez zastanowienia, jakby wiedział, że opowiada bajkę)


I choć nasze dni zazębiają się od dziesięciu miesięcy, przestałem je liczyć. Nie jestem kalendarzem. Mogę cofać się w czasie i biec ku przyszłości. Żaden dzień się nie powtórzy. Mamy konkretny początek. Przed nami wciąż jest Wszystko.


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Płynące wieżowce

Niech nazwą to rewolucją, bo przecież nikomu nie mówię, co oglądam, a tym bardziej o tym nie piszę. Sakramentalne "tak!", oznaczające zgodę na otworzenie się przed filmową produkcją, nieśmiało wymsknęło mi się, kiedy "lepsza strona jutjuba" pokazała mi, że Polak zrobił film. Polak, o którym nie słyszałem nic a nic. Mimo wszystko tytułowa przenośnia tak bardzo rozpaliła zieleń mych źrenic, że zrobiłem to. Minęło 105 sekund, odkąd postanowiłem iść do kina. I zrobiłem to, bo grafik w pracy na ostatnią chwilę wywrócił kilka żyć do góry nogami. Ten weekend był zupełnie inny. Sen trwał godzinę lub dwie, a ja znów mknąłem przez miasto pierwszym dziennym autobusem, w którym ludzie starsi ode mnie o co najmniej 20 lat podbudowali swoim znużeniem ego pracowniczej rutyny. A ja skakałem z radości, czując, że realizacja zamierzeń jest bliska. To były trzy dni. A dziś znalazłem w szufladzie, do której dostęp mam tylko ja, słowa zakreślone szybkim tańcem ołówka po kartce:

to film o wypuszczonych z klatki pragnieniach i o odkryciu Nowego. to film, w którym marzenia zeszły z piedestału na rzecz tu i teraz. hiperbolizacja nieumiejętnego słuchania i strachu przed kolejną niechcianą literą właśnie w tym filmie znalazła swój Dom. ten film to Poszukiwanie i Odkrywanie. Odwaga. To ten film! Po obejrzeniu tego filmu nie każdy sobie uświadomi, że nie raz, stojąc po cichu w oknie lub siedząc na parapecie, widział wieżowce, które płyną, bo do tego trzeba mieć serce. To film o tym, co może się nigdy nie wydarzyć i co nigdy się nie zmieni...

Płynące wieżowce powstały po to, by nie musieć odpowiadać na pytanie kobiecie, która zajęła dwa miejsca dalej na lewo w tym samym rzędzie co ja. Moje skupienie i dojrzewającą w głowie refleksję zepsuło jej widzimisię:

No i po co ja tu w ogóle przyszłam?!