środa, 24 lipca 2013

Między wtorkiem a poniedziałkiem

Zostałem zniesiony z prądem rzeczywistości na manowce, ale, jak się okazuje, nawet tu można marzyć o mrzonkach. Jest cicho i spokojnie. Jest szczęśliwie, bo ktoś w końcu nadał temu stanowi drugie imię. Gryzące biedronki tułają się po haftowanej firanie chwili od samego rana, a słońce budzi dusząco-gorącym pocałunkiem. To lepsze niż kawa o poranku, której smakiem zachwycają się poszukiwacze mocnych doznań leżący nieprzytomnie w pościeli. Mnie wystarczy pasta do zębów, szampon i soczysty arbuz naszpikowany armią pestek o łatwo pękających pancerzach. Jestem mozaiką codzienności. Kolejna minuta to pora na to, by coraz odważniej dobierać kolory i słowa. Poznaję nowe szyfry zdań i niewypowiedziane wcześniej sentencje. Jestem w centrum fantastycznego świata magii i nie jest mi obce brazylijsko-kolumbijskie spojrzenie na życie. Odkrywam smaki, uczucia i granice bólu. Najczęściej jednak czuję wypalone ślady gorąca na palcach obu rąk i wtedy nagle uświadamiam sobie, że kuchnia przecież żyje ogniem. O wielu rzeczach nie pamiętam, mimo że to ja otworzyłem okno. Wciąż trenuję swoją wytrzymałość i cierpliwość innych. Wkrótce zacznę sobie tłumaczyć, że zielone oczy zostaną ułaskawione bez względu na to, czego się dopuszczą. Systematycznie wypełniam dziennik, który upamiętni bodźce dla wszystkich uczuć i pokaże grafik życia naszego związku. Choć lipiec oficjalnie stał się moim szczęśliwym miesiącem, nie odpuszczę jemu, jej i nam. Przekonałem się, że tanio nie zawsze oznacza źle, a pięknie oznacza zawsze - wystarczy przekroczyć granice siebie. Wiem to, bo jutro też będzie dziś, a podczas śniadań, które zacząłem jeść, szukam kolejnych czterech ścian, które uratują mi życie, kiedy Cię zabraknie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz