Zdarzyło mi się mieszkać na ósmym piętrze. Przez rok pokonałem trasę mechanicznie jakieś 2 razy. To były moje nogi, bo mi się nie chciało. Znów mieszkam na pierwszym, choć najpierw na czwartym, i okazuje się, że zbyt szybko trafiam ze świata zewnętrznego do przestrzeni głuchej jak pień. A przecież kiedyś mi się spieszyło. I choć nie słychać, widać, bo przecież mowa pozawerbalna to aż siedemdziesiąt procent tego, co nazywa się komunikacją. Ciach! Znowu coś zburzyłem, kolejny raz zawiodłem, znowu częstujesz mnie ciszą. A ja nie mam siły podnieść nawet serwetki, więc zalewam duszę czystym powietrzem. Wędrując chodnikami obsypanymi złotem, nie słyszę Twojego oddechu. A w dłoniach, zamiast Twoich palców, trzymam odtwarzacz, próbując zająć czymś ręce, które mają ochotę tylko na jedno - opaść ulegle wzdłuż tułowia. I wracam, jak co dzień, na swoje pierwsze piętro w imię ucieczki przed ciemnością. Każdy błąd zawsze dużo mnie kosztuje. Poddaję się, nie czuję swoich potrzeb i uświadamiam sobie, że w moich żyłach pielęgniarka może znaleźć tylko jedno - smutek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz