sobota, 24 listopada 2012

Za horyzontem zwyczajności


Chowam się w oknie, które konformistycznie ulega totalitaryzmowi kolorowych rolet usiłujących sprawić dobre wrażenie, bo zaczęło brakować powietrza. Nie mam pojęcia, jak przełamać powszechne myślenie o poprawności życia. Dojrzałem dostatecznie dawno, by powiedzieć: ja tak nie chcę. Nie będę żył z dnia na dzień, nie uda mi się zamiar myślenia przyszłościowego. Samotność utożsamiam z poznaniem swoich potrzeb i określeniem siebie, doskonaleniem swoich mankamentów wynikających z charakteru i próbą odpowiedzi na pytanie, za którym rogiem mam stać, by nie przegapić życiowej szansy. Wbrew pozorom to czekanie będzie miało charakter niezwykle intensywny. Ten stan, kiedy czuję, że w pokoju nie ma żadnej innej istoty, a ja znów leżę na przewygodnym materacu i pałaszuję kolejną paczkę ciastek zapijaną zieloną herbatą i podsycaną światłem z niebieskiej lampki nocnej, oznacza jedno – zakumpluj się z samym sobą, będzie Ci łatwiej przyjąć z dawna wyczekiwanego Gościa.

Przeglądając się w twarzach osób spotkanych przypadkiem na ulicach miasta, widzę pozornie obcego mi człowieka. Zakompleksiony introwertyk, który uciekał wzrokiem i słowem od większości nastolatków, dziś jest świadomym siebie mężczyzną. Świadomym swych wad, ale także wierzącym. Jako że nadzieja jest słabsza od wiary, wierzę w siłę marzeń i lepszą połowę siebie. Nie przestałem jednak bać się ludzi. Recz w tym, że Oni o tym nie wiedzą, bo moja głowa unosi dumę bycia sobą i radość życia. Wierzę, że jedną z najpiękniejszą chwil jest moment, kiedy wychodzisz z ciepłego, nierobiącego krzywdy i niezawstydzającego cię pokoju, by móc ujrzeć czyjś uśmiech. Jestem dzięki zwykłym ludziom, przez nich znam swoją wartość, życie poznaję razem z nimi, a mimo nich uczę się siebie, kiedy zataczam koło i wracam do równie ciepłego i zamkniętego pięciokąta, w którym żyję po godzinach.

                Jestem, choć się nie wyróżniam. Słucham, choć boję się odezwać. Patrzę, choć często uciekam wzrokiem. Czuję, choć nie zawsze się uśmiecham. Zamykam się w sobie, choć jestem bardzo otwarty na dłonie pełne serdeczności.

                Tam, gdzie nie prowadzi droga przez siedem gór, a siedmiomilowe buty boją się zbliżyć, nie udało mi się być kochanym. Wykształcenie zdobyłem niezadowalającymi półśrodkami, ludzie odeszli, bo nie potrafiłem, bo fobie zablokowały stawy, dzięki którym mógłbym się zbliżyć. Czas zmazał ślady mojego istnienia, choć ja wciąż pamiętam chwile, kiedy chciałem być. Strach jest złodziejem odwagi i mordercą pewności siebie.

                Rok temu wylałem jak rzeka. Wpuściłem powietrze do wszystkich zespołów komórkowo-naczyniowo-tkankowych. To niezaplanowane zrządzenie losu do dziś, każdego dnia, pozwala odpowiadać mi na pytanie: czego chcesz? Pragnień jest wiele, marzenia rodzą się z każdym kolejnym spojrzeniem na świat. Bez względu na to, czy filtrem, przez który przepuszczam moje myśli, jest niebo, chodnik, kubek gorącej herbaty czy człowiek, mają one zawsze charakter niekontrolowany.

                Co to znaczy być sobą? Dla mnie odpowiedź na to pytanie już zawsze będzie oznaczać jedno – stan, kiedy rozumie cię w pełni tylko jedna osoba. Stabilizacja jest nie dla mnie, nie dziś. Szukam, więc zmieniam. Oglądam, wącham, dotykam. Odkrywam, doświadczam, poznaję. Wychodzę, porzucam teraźniejszość, jestem wolny, kocham. A co najważniejsze, moje przeobrażenie można ująć jednym zdaniem: zagubienie pomogło mi się odnaleźć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz