niedziela, 29 czerwca 2014

Panna Nikt

Jeszcze tydzień temu mógłbym ją scharakteryzować tak: pewna siebie, pyskata, obecna na każdym zdjęciu z każdej imprezy w każdym klubie, wyłudzająca ode mnie notatki od pierwszych zajęć pierwszego dnia, mistrzyni skręcania kostek, legitymująca się wyłącznie zwolnieniami lekarskimi, zagadująca mnie na śmierć, nie mająca problemów tylko z angielskim, mówiąca prawdę, chowająca swoje najgłębsze uczucia, twarda; ta, która wrzuciła mnie w tłum nieznanych mi ludzi na początku października i...od tego się zaczęło. Stojąc kilka dni temu przy kasie w supermarkecie, rozdzwonił się telefon. To Panna K., która, płacząc do słuchawki, wypowiedziała znamienne słowa: rzucam studia. Logopedia to nie jest moje miejsce. Nie wiem, co chcę robić w życiu. Nie dotrzymam obietnicy. Nie spędzimy kolejnych dwóch lat w jednej grupie. Przepraszam. (cisza) Wyjeżdżam do Anglii za niecały miesiąc

A ja przerywam, uspokajam, mistrzowsko próbuję udowodnić, że doskonale rozumiem i że nic się nie stało. Z jednej strony jest mi przykro, bo już nie raz pytałem ją, czy będzie walczyć do końca. Z drugiej strony - ja najlepiej wiem, jak to jest szukać siebie i swojego miejsca. 

Kiedy nasze szlaki powoli przestają rozciągać się gdzieś obok siebie, nagle się okazuje, że K. ma jakieś wnętrze, coś jednak czuje, przeżywa i jej zależy. Mimo że wiem, że sobie poradzi, martwię się, że wyjedzie i słuch po niej zaginie. 


piątek, 27 czerwca 2014

Nocą jest jaśniej

Albo dojdziemy do wniosku, że nie wystarcza nam już to, co jest najważniejsze, albo nasze serca wykrwawią się w tej samej sekundzie. Odrzucam alternatywę, w której jest miejsce na obojętny wzrok i chłód dłoni. Zawsze można również spaść ze ściany, zostawiając po sobie setki niebezpiecznych odłamków, które utkną na długie lata w poszewce wspólnej pamięci. Tylko dlaczego nocą, kiedy nikt mnie nie słyszy? Myślę do siebie, a za oknem znów blednie gęsta czerń. 

czwartek, 26 czerwca 2014

Nie ma czasu na potem

Zdarzyło się. Nie jedno i nie dwa. Czerwiec okazuje się miesiącem pękającej skorupki. Brzmi ładnie, ale chyba w moim przypadku można mówić o skorupie, której ani czołg, ani siłą... Krocząc niczym ideał po stronach przydługiej powieści, można się zatracić w ogromie komplementów napływających do uszu. Dodając do tego zaskakujący fakt otwarcia się na ludzi, ciesząc się razem z nimi ich sukcesami, faktem, że tworzymy grupę, że przed nami jeszcze lata współpracy i przebywania w swoim towarzystwie, jestem w stanie pomyśleć, że stał się cud. Zawsze jest nadzieja na to, że otrzymam tyle, ile sam dam. Nie muszę czekać na pierwszy krok. To jest tak oczywiste, że aż nie mogę wyjść z podziwu, że narodziło się to we mnie dopiero w tym miesiącu. Drastycznie zmniejszyłem dystans między sobą a pozornie obcymi mi ludźmi. Żałuję tylko, że nie zachowałem równowagi wobec tych, których kocham, podziwiam i którzy we mnie wierzą. Coś zamroziłem, Coś chciałem zatrzymać, Coś zaniedbałem. Wciąż się potykam, zapominam, odkładam na potem. Dalej będę to robił, bo czas można podzielić tylko niesprawiedliwie. Nie mam wątpliwości, że szczęście, nie tylko moje, jest tym, co pozwala mi zaczynać wciąż od nowa, ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie moje chwile słabości. Im starszy jestem, tym bardziej rozglądam się dookoła siebie, ale mimo to wciąż trzymam stronę cioci Róży, która zwykła mawiać, że zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy byli nieśmiertelni


poniedziałek, 16 czerwca 2014

Uprzedzenie i duma

Niełatwo odnaleźć się w gronie osób, które znają się od podszewki i od wielu lat. Moja ułomna natura podpowiada tylko, żeby stanąć z boku i milczeć, bo brak akceptacji boli, a na nią trudno jest zapracować. A potem niezwykle łatwo jest zrezygnować z cotygodniowych spotkań. Jeszcze łatwiej o uprzedzenie na podstawie zachowania w ciągu czterech godzin w tygodniu. Połączyła nas muzyka. Jedni dążą do perfekcji, inni starają się być coraz lepszą wersją samego siebie. Należę do osób z drugiej grupy. Nagle wyjeżdżamy, zmieniamy scenografię naszego spotkania. Stajemy na ogromnej scenie, przed światłem, które nas oślepia i okazuje się, że głos drży każdemu tak samo. Słyszymy wypowiedzianą przez mikrofon nazwę, pod którą się kryjemy, i nagle wszyscy klaszczą w takim samym rytmie, krzyczą z takim samym entuzjazmem, a serca przyspieszają, też wszystkie, wszyscy radują się ze wszystkimi. Weekend w Gdańsku to nie tylko niespodziewana opalenizna i podwójne srebro. Nie dla mnie.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Piękny koniec

Wiktoria: Proszę! To dla pana!



Tomek: A jaki jest pana ulubiony kolor????
M: Zielony, oczywiście.



Krystian: Pani zobaczy! To jest mój student.