Kilkadziesiąt litrów zielonej herbaty; nieprzespane noce tylko po to, by obejrzeć wschód słońca; kilka reklamacji, bo buty nie wytrzymały presji ciekawości świata; 10 kilogramów mniej; powrót do pasji z wczesnego dzieciństwa, która wtedy była całym życiem; porzucenie wymarzonego kierunku studiów; odnalezienie siebie; prasowanie koszul w końcu przestało być życiową udręką; jeszcze bardziej muzyka; walka z dziekanatem; obrona pracy licencjackiej w trampkach; Ludzie, którzy są i których pamiętam, bo każdy coś po sobie pozostawił albo wciąż coś daje do zrozumienia.
To reprezentatywny bilans mijającego roku. Strach pomyśleć, ile szczęścia będzie mi dane odczuć od momentu przekroczenia magicznej (dla wielu) granicy 1 stycznia, skoro lista mieści już ponad pięćdziesiąt myślników. Myślę, że to będzie strasznie trudne, ale tylko z jednego powodu - cierpliwość wymyka się z nawiasu, w którym ją uwięziłem. Ona chce coraz więcej, coraz szybciej, coraz bardziej intensywnie. Istnienie tego bloga zależy tylko od Ludzi, którzy mnie inspirują, którzy są obok i których spotkałem w Bydgoszczy w mniej lub bardziej przypadkowych okolicznościach. I, oczywiście, od tych, którzy dopiero będą.
Myślę, że to również odpowiedni moment na ten wiersz, pisany przeze mnie w dziewiętnastą noc listopada.
Poznawczy maraton czasu
Już czas
zdjąć
płaszcz,
który
zasłania werandę duszy
i
zacerować
dziurawe skarpety
obnażające
korzec słabości.
To czas,
by zdjąć
buty,
rozwiązując
najbardziej zagorzałe piórka na świecie,
które zawsze
chodzą parami.
Czas
wyprasować
niepokorną koszulę
i
postawić
spodnie na kant,
żeby nie dać
poznać po sobie
wszystkojedności.
Czas
włożyć
rękawiczki,
by ukryć
krótszą niż zwykle płytkę paznokcia
po
nieprzespanej nocy
z ręką pod
mokrą poduszką.
Czas
umyć zęby,
by nikt nie zobaczył,
by nikt nie zobaczył,
jak biel
zmienia kolor w pochodny jej odcień,
odrzucając
skupioną uwagę,
z którą nie
może się mierzyć żadne inne pragnienie.
Czas
pozbyć się
włosów,
które
przyrosły od ucha do ucha w kształcie jednej z samogłosek,
by
wprowadzić pozory świeżości
do myśli
bezosobowych quasi-rozmówców.
Czas
zmienić
kolor oczu,
by porzucić
niewygodne przyzwyczajenia
i
spojrzeć na
świat jeszcze raz.
Najwyższy
czas
ubrać się w
prawdę,
pościelić
przeszłość
i
złamać klucz
w drzwiach,
które ukrywają
bezradność haftowaną, co noc, sztucznym pedantyzmem.
Dziś czas,
by wyjść i
wrócić nazajutrz
z bilansem
osobistych porażek
utopionych w
kąpieli.
Już czas
otworzyć
okno
i
serce
na
nieznane Nowe
Cześć, Mateusz :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten wiersz, a zwłaszcza ten jego fragment:
,,Czas
włożyć rękawiczki,
by ukryć krótszą niż zwykle płytkę paznokcia
po nieprzespanej nocy"
Bycia sobą nie można odkładać na jutro, bo jutro jest już dziś.
Z czasem się zapomina, jak to jest być sobą - maski lubią wrastać w twarz i ciężko je później oderwać...
Pozdrawiam ciepło :)