Chowam się w
oknie, które konformistycznie ulega totalitaryzmowi kolorowych rolet
usiłujących sprawić dobre wrażenie, bo zaczęło brakować powietrza. Nie mam
pojęcia, jak przełamać powszechne myślenie o poprawności życia. Dojrzałem dostatecznie dawno, by powiedzieć: ja tak nie chcę. Nie będę żył z dnia na
dzień, nie uda mi się zamiar myślenia przyszłościowego. Samotność utożsamiam z
poznaniem swoich potrzeb i określeniem siebie, doskonaleniem swoich mankamentów
wynikających z charakteru i próbą odpowiedzi na pytanie, za którym rogiem mam
stać, by nie przegapić życiowej szansy. Wbrew pozorom to czekanie będzie miało
charakter niezwykle intensywny. Ten stan, kiedy czuję, że w pokoju nie ma
żadnej innej istoty, a ja znów leżę na przewygodnym materacu i pałaszuję
kolejną paczkę ciastek zapijaną zieloną herbatą i podsycaną światłem z
niebieskiej lampki nocnej, oznacza jedno – zakumpluj
się z samym sobą, będzie Ci łatwiej
przyjąć z dawna wyczekiwanego Gościa.
Przeglądając się
w twarzach osób spotkanych przypadkiem na ulicach miasta, widzę pozornie obcego
mi człowieka. Zakompleksiony introwertyk, który uciekał wzrokiem i słowem od
większości nastolatków, dziś jest świadomym siebie mężczyzną. Świadomym swych
wad, ale także wierzącym. Jako że nadzieja jest słabsza od wiary, wierzę w siłę
marzeń i lepszą połowę siebie. Nie przestałem jednak bać się ludzi. Recz w tym,
że Oni o tym nie wiedzą, bo moja głowa unosi dumę bycia sobą i radość życia.
Wierzę, że jedną z najpiękniejszą chwil jest moment, kiedy wychodzisz z
ciepłego, nierobiącego krzywdy i niezawstydzającego cię pokoju, by móc ujrzeć
czyjś uśmiech. Jestem dzięki zwykłym ludziom, przez nich znam swoją wartość,
życie poznaję razem z nimi, a mimo nich uczę się siebie, kiedy zataczam koło i
wracam do równie ciepłego i zamkniętego pięciokąta, w którym żyję po godzinach.
Jestem,
choć się nie wyróżniam. Słucham, choć boję się odezwać. Patrzę, choć często
uciekam wzrokiem. Czuję, choć nie zawsze się uśmiecham. Zamykam się w sobie, choć
jestem bardzo otwarty na dłonie pełne serdeczności.
Tam,
gdzie nie prowadzi droga przez siedem gór, a siedmiomilowe buty boją się
zbliżyć, nie udało mi się być kochanym. Wykształcenie zdobyłem
niezadowalającymi półśrodkami, ludzie odeszli, bo nie potrafiłem, bo fobie
zablokowały stawy, dzięki którym mógłbym się zbliżyć. Czas zmazał ślady mojego
istnienia, choć ja wciąż pamiętam chwile, kiedy chciałem być. Strach jest
złodziejem odwagi i mordercą pewności siebie.
Rok
temu wylałem jak rzeka. Wpuściłem powietrze do wszystkich zespołów
komórkowo-naczyniowo-tkankowych. To niezaplanowane zrządzenie losu do dziś,
każdego dnia, pozwala odpowiadać mi na pytanie: czego chcesz? Pragnień jest wiele, marzenia rodzą się z każdym kolejnym
spojrzeniem na świat. Bez względu na to, czy filtrem, przez który przepuszczam
moje myśli, jest niebo, chodnik, kubek gorącej herbaty czy człowiek, mają one
zawsze charakter niekontrolowany.
Co
to znaczy być sobą? Dla mnie odpowiedź na to pytanie już zawsze będzie oznaczać
jedno – stan, kiedy rozumie cię w pełni tylko jedna osoba. Stabilizacja jest
nie dla mnie, nie dziś. Szukam, więc zmieniam. Oglądam, wącham, dotykam. Odkrywam,
doświadczam, poznaję. Wychodzę, porzucam teraźniejszość, jestem wolny, kocham.
A co najważniejsze, moje przeobrażenie można ująć jednym zdaniem: zagubienie pomogło mi się odnaleźć.