sobota, 22 marca 2014

Praktykant w opałach

Jak grom z jasnego nieba na siedemdziesiąt głów spadło nagle siedemdziesiąt pięć godzin dydaktycznych. Wykonanie zadania na czas określony. Kolejne miejsce na trzy doby, które trzeba wpleść między pozostałe siedem, nie zmieniając struktury tygodnia i organizacji życia. Na mojej czuprynie także rozprzestrzeniła się pierzyna z popiołu po cichych chceniach. Problem jest jednak bardziej skomplikowany, bo w grę wchodzą dzieci, a, kto bardziej spostrzegawczy, wie, że ten blog zaczął się od...dziecka. Wciąż mam nieodparte wrażenie, że bycie mną staje się magnesem dla ludzkich dusz. W dwa dni zdobyłem szacunek Adama, Wojtka i Sławka. Szkołę, do której dojeżdżam, podsunięto mi pod mój ogromny krzywy nos. Okolica aż prosi się o chwilę uwagi i refleksji - bez luksusów, w nocy mógłbym się bać, a nad niewidzialnym wejściem do tego świata na pewno byłoby napisane: mamy ważniejsze sprawy na głowie niż edukacja naszych dzieci. 

Adam - to imię usłyszałem w poniedziałek jako pierwsze. Właśnie ono miało zapisać się w mojej głowie jako jedyne i najważniejsze, początkowo stało się moją ambicją. Niewątpliwie kilka dobrych słów sprawiło, że mam szansę odbywać praktykę na gruncie i pedagogiki, i logopedii, ale biurokracja nie może się o tym dowiedzieć, więc ćśśśśśśśśś. Uderzenie dłoni na przywitanie i z okazji wielkiego małego sukcesu to satysfakcjonujące gesty, które dodają mi skrzydeł. Pochwała goni pochwałę, bo ta mała, wyjątkowa istota musi wiedzieć, że, po prostu, warto być dobrym. Nic tak bardzo mnie nie ucieszyło, jak nasza współpraca w Paintcie. Wieżowiec, parking, bazuka, dom - to tylko niektóre wytwory naszej wyobraźni, które wzbudziły szczery zachwyt innych dzieci i moją, całkiem prawdziwą, łzę w oku.

Wojtek zrobił coś, co już było, ale wciąż o tym pamiętam, bo żadne inne dziecko tego nie okazało. Chwila siedzenia przy ośmioletnim chłopcu, który terroryzuje uczniów na boisku w czasie przerwy i również poza szkołą, przyniosła niespodziewane efekty. Pamiętam to jak dziś - moja prawa noga znów została opleciona rękoma dziecka, tak samo z ramieniem, które stało się oparciem w chwili wytchnienia od lekcji. A zaczęło się od uwagi przy zadaniu z matematyki i przypisaniu mu ogromnych zasług do pierwszego miejsca drużyny, grając w dwa ognie, a przecież to był dopiero drugi raz. Kluczowe dla tej znajomość są jednak słowa zwycięstwa: widzi Pan? Jak chcę, to potrafię.

Moja wyliczanka skończy się na Sławku, ponieważ nikt bardziej i nikt więcej. Głuchy telefon doprowadził mnie do słowa: wujek. O ile mi wiadomo, mój Brzdąc jeszcze nie mówi (bo to przecież nie ten czas), ale to nie informacja z domu. Sławek zapytał panią K., gdzie jest wujek. Chodziło o mnie, mimo że nasze spotkanie trwało najkrócej ze wszystkich, bo to pani K. zajmuje się tym chłopcem. Przecież nie zrobiłem nic wielkiego - powiedziałem tylko, że musi być grzeczny dla pani K. i pomogłem mu znaleźć w kalendarzu datę jego urodzin.

I nagle zastanawiam się, dlaczego rozwój każdego z tych dzieci staje się ważniejszy dla praktykanta, który przyszedł na chwilę, bo za miesiąc podam rękę tym trzem panom po raz ostatni, niż dla rodziców, którzy mają możliwość dbania o nie i czuwania nad nimi każdego dnia. Rodzice zostaną, a ja udam się w podróż do kolejnej placówki na skrzydłach samolotu z papieru, którego nauczyłem się robić w tej szkole, właśnie dla nich. Nigdy nie uwierzę, że to poziom wykształcenia. Miłości nie da się nauczyć.



środa, 19 marca 2014

Przed siebie

Absurdalnym byłoby stwierdzenie, że przestałem tworzyć siebie. Nietrudno zgadnąć, w czym tkwi przyczyna. Kilka nocy wstecz, po całym dniu pracy, oczy zamknęły mi się bliżej niż dalej wschodu słońca. I wtedy się zaczęło...że w pracy czuję się coraz lepiej i zaczęła mi ona składać w podzięce za włożony w nią trud ułamki poczucia bezpieczeństwa, że zaczynam mówić, nie czekając, aż ktoś podejdzie, że za ścianą żyją najwięksi złodzieje mojego spokoju i kopacze największych w świecie emocjonalnych dołków, nie mających nic wspólnego ze współpracą i szczerością, nawet kulturą osobistą. Już nie wystarczy mi odpowiedź: dobrym człowiekiem na pytanie trącące filozoficznym banałem: kim chcesz być? Zaczynam chcieć coraz więcej, ale to, co już mam, nie pozwala mi sięgnąć po więcej, bo wskazówki kręcą się w kółko, a nie przed siebie. Chcę się angażować i zbierać doświadczenie. Bliżej mi do biedaka niż bogacza, bo coraz częściej stać mnie na coraz mniej niż więcej wobec Ciebie. Zjada mnie szczery wstyd. Nie przestaję myśleć o tym, żeby znaleźć swój prawdziwy kąt, pod którego nazwą mieści się absolutna swoboda, naturalne zaufanie i głęboko zakorzenione w nas poczucie bezpieczeństwa. Nie zapomniałem również o tym, że jestem mężczyzną. Czuję się dobrze w swojej skórze, ale boję się przyszłości, mając w głowie tyle planów. Przecież życie tak szybko mija, niemalże na naszych oczach. A ja wciąż próbuję zebrać przeszłość i wrzucić ją w moją pamięć, która rejestruje na okrągło jeden dzień tygodnia - sobotę. Wciąż jest weekend, a ja przecież nawet nie odpoczywam. Pośród większych i mniejszych sukcesów, samotnych powrotów do mieszkania nocą i wyruszania z niego tramwajem przepełnionym ludzkim oddechem i śladami poduszki we włosach, szukam sprzedawcy czasu, ale nie mam chwili, aby go znaleźć.