poniedziałek, 31 grudnia 2012

Jutro też będzie dziś


Teraźniejszość jest efektem przeszłości. To, co jest teraz, tworzy podstawy przyszłości. Najważniejsze jest tu i teraz, dziś. A dziś jest każdego dnia. Za miesiąc też wstaniemy i powiemy: jest dziś

Chciałoby się powiedzieć: chwytaj dzień. Zawsze uważałem, że zdanie składające się z dwóch wyrazów nie może być hasłem przewodnim życia. Przyszedł jednak moment, kiedy i ja musiałem się zastanowić, co Horacy chciał mi powiedzieć i co oznaczają poszczególne słowa. 

Dzień to nie czas od ściągnięcia piżamy do jej włożenia; to nie czas od wschodu do zachodu słońca. Dzień jest tym uczuciem, kiedy zrobiłeś wszystko, co mogłeś, a mimo to na jutro zostawiłeś sobie jeszcze więcej. 

Pojawia się pytanie: jak go schwytać? 

Tego dnia słowa co masz zrobić jutro, zrób dziś nabierają nowego znaczenia, bo połowa Polaków, o godzinie 7 rano pierwszego dnia stycznia, nie będzie mogła ruszyć nawet palcem albo jeszcze nie skończy się bawić. 

Wziąłem prysznic, jak co rano, śpiewając do zdarcia gardła. Włożyłem te same, za duże na mnie, dresy, zaparzyłem jedną z siedmiu rodzajów herbat, które czekają z niecierpliwością na swoją kolej. Słucham tej samej muzyki, inspirując przechodniów, którzy musieli słuchać akurat Lany Del Rey, kiedy myłem okna. Patrzyli, ale nie rozumieli. Wsiadłem na rower, który codziennie na mnie zerka, choć się nie porusza. Wyciągnąłem z szafy zepsutą walizkę, której używalność sięga ponad pół roku wstecz. Czas ją wyrzucić. Nie można się przyzwyczajać do czegoś, co było dobre kiedyś. Przygotowałem żelazko i deskę do prasowania, żeby na dzisiejszy wieczór odkurzyć i wyprasować z dawna nienoszoną, całkiem dobrą koszulę. Cieszą mnie SMS-y wysyłane do i otrzymane od tych samych osób, co zwykle. Pliki do wydruku wrzuciłem na prostokątnego pendrive'a, którego używam co najmniej od roku. A do lodówki nie zaglądam, bo tam nawet światła już nie ma. Wolę podnieść wieko kuferka dobrobytu, w którym schowały się ciastka i cukierki. Na szafce nocnej leżą nieprzeczytane książki obok tych, którym oddałem swój czas w zamian za ich mądrość. Nie będę żałował tego, że kładłem się o 5:30, a wstałem o 10, bo gdybym nie dokończył, gdybym zaborczo uznał, że sen jest ważniejszy od mojej ciekawości, działałbym wbrew sobie. 

A sylwester? To naprawdę nie ma znaczenia, gdzie go spędzisz. Przykład? Ona i Ja, mój pokój. Ten rok był tak udany dla nas obojga, że wpadłem na pomysł, by rzygać tęczą (skoro to hasło też poznałem w tym roku!). W moim przypadku ten pomysł nie jest rzuconym na wiatr: będzie tak fajnie, że ho, ho, miejmy innych gdzieś, nie istnieje nikt poza nami. Nie, dosłownie!
Wczorajsze zakupy w reprezentatywnym sklepie jednej z sieci spożywczych okraszonej symbolem owada, którego wiek liczy się kropkami na jego grzbiecie, mnie zainspirowały. Staliśmy przy alkoholach chwilę, może trochę dłużej. Jedna, druga, trzecia para. Czysta, czysta, czysta. Nuda! My przynajmniej wyszliśmy stamtąd nieziemsko zadowoleni! 

Przepis na rzyganie tęczą:

czerwony - wódka o smaku żurawiny + spaghetti
pomarańczowy - wódka o smaku mandarynki + szarlotka
żółty - wódka o smaku cytryny i gruszki
zielony - wódka limonkowa
niebieski - kolor banderoli na gazowanym napoju + kolor balonów
fioletowy - kolor paczki czipsów + okładka Zachcianek (skoro już będziemy pić w literatkach, to może uda się zorganizować spotkanie literackie?)

A co się potem z nami stanie? Mam tylko nadzieję, że będziemy działać zgodnie z przepisem i wszystko się uda!



To właśnie znaczy chwytaj dzień! Człowiek ma codziennie szansę na szczęście; codziennie może zmienić życie, nie zmieniając go; pokochaj to, do czego się przyzwyczaiłeś, ale angażuj się coraz bardziej i nie oszczędzaj. Chwytaj chwile, ucz siebie szczęścia, pokaż innym, że każdy dzień jest najważniejszy. 

sobota, 29 grudnia 2012

"By każdy dzień znaczenia więcej miał"

   




   Kilkadziesiąt litrów zielonej herbaty; nieprzespane noce tylko po to, by obejrzeć wschód słońca; kilka reklamacji, bo buty nie wytrzymały presji ciekawości świata; 10 kilogramów mniej; powrót do pasji z wczesnego dzieciństwa, która wtedy była całym życiem; porzucenie wymarzonego kierunku studiów; odnalezienie siebie; prasowanie koszul w końcu przestało być życiową udręką; jeszcze bardziej muzyka; walka z dziekanatem; obrona pracy licencjackiej w trampkach; Ludzie, którzy są i których pamiętam, bo każdy coś po sobie pozostawił albo wciąż coś daje do zrozumienia. 


   To reprezentatywny bilans mijającego roku. Strach pomyśleć, ile szczęścia będzie mi dane odczuć od momentu przekroczenia magicznej (dla wielu) granicy 1 stycznia, skoro lista mieści już ponad pięćdziesiąt myślników. Myślę, że to będzie strasznie trudne, ale tylko z jednego powodu - cierpliwość wymyka się z nawiasu, w którym ją uwięziłem. Ona chce coraz więcej, coraz szybciej, coraz bardziej intensywnie. Istnienie tego bloga zależy tylko od Ludzi, którzy mnie inspirują, którzy są obok i których spotkałem w Bydgoszczy w mniej lub bardziej przypadkowych okolicznościach. I, oczywiście, od tych, którzy dopiero będą. 


Myślę, że to również odpowiedni moment na ten wiersz, pisany przeze mnie w dziewiętnastą noc listopada.


Poznawczy maraton czasu 

Już czas
zdjąć płaszcz,
który zasłania werandę duszy
i
zacerować dziurawe skarpety
obnażające korzec słabości.

To czas,
by zdjąć buty,
rozwiązując najbardziej zagorzałe piórka na świecie,
które zawsze chodzą parami.

Czas
wyprasować niepokorną koszulę
i
postawić spodnie na kant,
żeby nie dać poznać po sobie
wszystkojedności.

Czas
włożyć rękawiczki,
by ukryć krótszą niż zwykle płytkę paznokcia
po nieprzespanej nocy
z ręką pod mokrą poduszką.

Czas
umyć zęby,
by nikt nie zobaczył,
jak biel zmienia kolor w pochodny jej odcień,
odrzucając skupioną uwagę,
z którą nie może się mierzyć żadne inne pragnienie.

Czas
pozbyć się włosów,
które przyrosły od ucha do ucha w kształcie jednej z samogłosek,
by wprowadzić pozory świeżości
do myśli bezosobowych quasi-rozmówców.


Czas
zmienić kolor oczu,
by porzucić niewygodne przyzwyczajenia
i
spojrzeć na świat jeszcze raz.

Najwyższy czas
ubrać się w prawdę,
pościelić przeszłość
i
złamać klucz w drzwiach,
które ukrywają bezradność haftowaną, co noc, sztucznym pedantyzmem.

Dziś czas,
by wyjść i wrócić nazajutrz
z bilansem osobistych porażek
utopionych w kąpieli.

Już czas
otworzyć okno
i
serce 
na nieznane Nowe


czwartek, 13 grudnia 2012

List do Świętego M.


Szanowny Święty Mikołaju,

Mam na imię Mateusz, mam 22 lata i 87 dni, niestety nie zdołam podzielić godziny na drobne. W każdym razie pragnę Ci zaznaczyć, że mój list będzie trącił Oskarem. Ty wiesz, o kogo chodzi. W sumie nawet ja mam swoją ciocię Różę, która mi kazała do Ciebie napisać, choć nie wierzę w Ciebie ani Twoją brodę.

Nie będę prosił o nową mamę, bo przecież nikt nie ma takiej, która wysyła pocztą karton ciastek do dużego miasta, która grozi teleportacją zimowej czapki i która cztery dni z rzędu zarzeka się, że zrobi przelew, choć wcale tego nie robi.
Nie będę prosił o brata, bo nikt nie ma takiego, który dzieli swoją radość na kilkoro, który skacze do oczu, kiedy humor mu na to pozwoli i takiego, który beknie przy stole, zostawiając brudny talerz przed czyimś nosem.
Nie będę prosił o Przyjaciela, bo nie ma takiego, z którym można na Wigilię pić wysokoprocentowe wino i zagryzać je skrzydełkami z KFC, a na deser zjeść górę słodyczy za dwie dychy.
Nie będę prosił o Bliźniaka, bo nie ma takiego, który ogarniałby kogoś innego, nie ogarniając siebie, z którym można by było sypać się śniegiem wśród ludzi tak, jakby nie było nikogo wokół i takiego, który mierzy wzrokiem te same pośladki, co jego jednojajowy odpowiednik.
Nie będę prosił o pieniądze, bo przecież żyję.
Nie będę prosił o zdrowie, bo na razie mi towarzyszy, a odebrać mogę je sobie sam, chodząc z gołą głową, kiedy język przymarza do szyby.
Nie będę prosił o ubranie, bo przecież nie masz pojęcia, gdzie się ubieram.
Nie będę prosił o nowe, wypasione słuchawki, choć świat muzyki stracił swoją intymność.
Nie będę prosił o kalendarz Pawlikowskiej na przyszły rok, bo, póki co, są ludzie, którzy darzą mnie dobrym słowem.
Nie będę prosił o wycieraczkę do pokoju, bo muszę nauczyć się sam, że buty zostawia się w korytarzu.
Nie będę prosił o górę słodyczy, bo kupuję je, kiedy tylko zechcę.
Nie będę prosił o kolejną płytę, która uzupełniłaby od połowy pusty stojak, bo mój gust wciąż się zmienia.
Nie będę prosił o książki, bo te same trafiają w moje ręce, nawet jeżeli muszę stanąć na palcach, by je sięgnąć.
Nie będę prosił o samochód, bo, mimo obrzydliwego mrozu, pięknie jest się poślizgnąć na oczach zdezorientowanych przechodniów.

Nie będę prosił o parę zakochanych we mnie źrenic, bo skończy się czekanie, a ja nie docenię tego gestu, sugerując, że mechanicznie skróciłeś życie mojej samotności.


Święty Mikołaju, dziś sobie odpocznij. Spełniaj marzenia innych dzieci.

Całusy,
Mateusz