piątek, 14 lutego 2014

Jak w bajce

Nikt nie zliczy tego, ile dzień dobry usłyszeliśmy już od siebie, ile śniadań udało nam się razem zrobić i iloma tabliczkami czekolady nakarmiliśmy naszą miłość. Dajesz mi poczucie pewności, wyjątkowości i bezpieczeństwa. Wiem, że dziś kochasz mnie tak samo jak wczoraj. Jutro nie będzie inne.


środa, 5 lutego 2014

dogoniłem szczęście

Samozwańczy meteorolodzy, znajdujący się wokół mnie, twierdzą, że prawdziwa zima jeszcze powróci, ale...jeden promyk spowodował lawinę zmian. Środa, piąty dzień lutego, 14:35, Mateusz, rano i wieczorem, po zajęciach, po egzaminach i po pracy ćwiczy; przypomina sobie, jak to jest jeść na śniadanie jogurt naturalny, zatapiając w nim ulubione kawałki czekolady i banana; idzie na zakupy w rękawiczkach, fioletowych trampkach z lumpeksu i bluzie z kapturem, której zamek wesoło dynda na wysokości brzucha; nie zapomina założyć spodni, które są nieznośnie zielone; ucieka w słuchawki, bo kiedy nie ma nikogo obok, muzyka staje się najlepszym kompanem do stawiania kolejnych kroków naprzód; otwiera okno najszerzej jak się da, irytując współlokatorów, którzy chorobliwie o każdej porze roku chodzą w kalesonach i śpią z termoforem; pije hektolitry wody; jest na odwyku z coli, bo sesja prawie się kończy; spędza leniwie środek tygodnia, bo może i wie, że na pewno zdąży odczytać każdą stronę; nie może się doczekać wspólnego posiłku i spotkania po zbyt długiej przerwie; znów ma w głowie tysiąc pomysłów na minutę i chce je realizować; powrócił do chwil, w których zamyka oczy i niczego się nie boi; nie może się doczekać powrotu do domu, by zrównoważyć podział sił i zobaczyć swojego tygodniowego bratanka (jestem wujem!); karmi się pięknymi chwilami; niczego nie żałuje; zegar wybija 14:48.