Gdyby potrzeba nie była matką wynalazków, stwierdziłbym, że z pewnością kwalifikowałaby się na dobrą wróżkę budzenia samodzielności. Igłę i nitkę odkryto już dawno, a ja dziś po raz pierwszy poczułem, jak to jest, kiedy chcesz biegać, ale wstydzisz się wyjść z pokoju z dziurą w spodenkach usadowioną na wysokości krocza, bo zachciało ci się skakać w nie jak do worka. Myślami pożyczałem już dresy od mężczyzny, który ma mniejszy mięsień siedzący ode mnie. Tak naprawdę nazywa się pośladkowy wielki (mięsień, nie mężczyzna), ale skoro jest wielki, to musi być i mały i tak dalej, za dużo asocjacji. Gabaryty mojego mięśnia uniemożliwiły mi ucieczkę od wykonania zadania. Prowodyrem narodzin mojej determinacji okazało się słońce, grzejące mi łydkę podczas popołudniowej stagnacji okraszonej wzrokiem zatrzymanym w czasie, który zdążył już ruszyć przed siebie. Płaczu było co niemiara, a pracy 2 minuty. Haft na czarnych spodenkach uważam za udany, choć z pewnością mama - krawcowa powiedziałaby mi szczerze, że mam wrócić do książek.
Owszem, wrócę, ale najpierw muszę się poskarżyć na jedną z nich - nie pierwsze zakupy w tym samym sklepie co zwykle pokazały mi kolejną karkołomną pozycję zawierającą w swoim tytule hasło "biografia". Wędrując między arbuzem a porem, stwierdziłem, że podejdę do "kulturalnego" stoiska, czemu nie. Zupełnie nieinteresujący mnie dziennik kobiety, co to lubi sobie poświntuszyć - na prawo; książka-poradnik, jak to można się nie przejmować i ukierunkować swoje myślenie na "Złamałem nogę, ale jest zajebiście. Przecież świeci słońce" - po lewej stronie; a w środku ona - niewyróżniająca się, szara (ewentualnie siwa, ale to słowo kojarzy mi się z koniem, dopuszczalnie z ksywą znajomego znajomego znajomego z gimnazjum) i całkiem niegruba (226 stron; kto czytał Krzyżowców w 3 dni, ten wie, o czym piszę). Nie miałem czasu na grawerowanie kolejnych kartek w swoich źrenicach, a nie chciałem jej kupować, bo nie kręci mnie życie ludzi utytułowanych. Rzutem na taśmę zajrzałem na ostatnią stronicę, bo tak najłatwiej. Na czole pojawiła mi się nerwowa żyłka, która według niektórych wkrótce pęknie.
Kiedy spotykam się oko w oko z komercją, zarzucam powieki w dół, żeby język się nie stępił z byle powodu. Czytając słowa, że ma 30 lat i wciąż jest sobą, odnoszę wrażenie, że kryje się za nimi nie lada przeciążenie dla mojej mózgoczaszki. Jest sobą, mimo że nikt nie potrafi tego obiektywnie stwierdzić, skoro od dzieciństwa jest na scenie i każda piosenka jest jej kolejną odsłoną. Weszła w czwartą dekadę życia i nic a nic się nie zmieniła - czuję niewyobrażalne wzruszenie... Mógłbym tak powiedzieć o ludziach, którzy mnie otaczają, ale oni przecież nie są Beyoncé, więc nie trzeba o nich pisać. I choćby dla jednego, trzywyrazowego zdania nie wezmę tej pozycji już nigdy do ręki, nie zainteresuję się nią, nawet nie rzucę okiem. Co innego z muzyką - nadal będę słuchał jej twórczości, bo obraziłem się na autora biografii, na nią tylko strzeliłem focha. Do jutra mi przejdzie.